Przewrotność, na którą (nie) mam wpływ(u)

Próbując odbudować swoje życie na nowo wiedziałam, że ten proces nie będzie linearny. Oczywiście, że byłam przygotowana na sinusoidalny przebieg sytuacji. Tak, mając coś w głowie, wiedząc coś teoretycznie, a zastosowanie tego w praktyce to drugie. Czuję gdzieś podświadomie ciążącą na mnie presję. Ciągłe oczekiwania jednej bądź drugiej osoby z zewnątrz. Być może to tylko moje przeczucia spowodowane narzuceniem przez samą siebie perfekcyjnego tępa zdrowienia.. Przez ostatni tydzień, dwa, miałam kryzys. Nie będę się rozdrabniać jak to odbiło się na mojej somatyce, ale przez moją głowę przebijały się nieustannie myśli krążące wokół decyzji zaniechania. Pójścia na ustępstwo. Pomimo tego udałam się, jak co tydzień do Pani Ady.. Wydarzyło się coś czego w życiu bym się nie spodziewała. Dane mi było porozmawiać z dziewczyną i jej rodziną, która wyszła ze szpitala spod sondy. Zostałam poproszona o słowa wsparcia z pozycji osoby, która sama po dziesięciu latach zgłosiła się po pomoc. Ze strachu. Ze świadomości, że przychodzi taki moment kiedy przyznajesz się przed samą sobą, że jednak ten magiczny dzień kiedy "będziesz gotowa" zacząć sama jeść chorując na anoreksję nie nadejdzie. Bez pomocy kogoś z zewnątrz, specjalisty nie ma opcji żeby bezpiecznie uwolnić się z obsesji głodowania. Bez ogródek rzecz ujmując. Myślę, że powiedziałam wszystko co sama chciałabym usłyszeć będąc w wieku tej dziewczyny. Szczerze wątpię (przepraszam Cię jeśli to jakimś cudem przeczytasz), że to do Ciebie dotarło, bo wiem po sobie, że na pewnym etapie choroby nic do Ciebie dociera.. Nawet jeśli jesteś somatycznie podleczona. Tak naprawdę wychodząc ze szpitala wiele, wiele lat temu staczałam się po mału. Znowu. Tylko ja nie miałam takiej pomocy po wyjściu z niego jaki Ty masz, droga koleżanko. Jeśli tylko zaufasz Pani Adzie będzie dobrze. Sama Ci to powtarzałam dlatego sama muszę (chcę?) stosować się do rad, które Ona mi udziela na moim etapie zdrowienia. Pisząc to myślę sobie "ale się wkopałam.. Co z moimi planami ucieczki..?" Nie będę ukrywać, że z uśmiechem na ustach próbuję wykonać recovery plan modyfikowany na bieżąco. Za długo zakorzeniałam sobie pewne schematy. Tym samym powinnam zdać sobie sprawę z tego, że wyprostowanie tego i samodzielne doprowadzenie ciała do harmonii także zajmie niemało czasu. Pamiętam jak parę miesięcy temu jednym z moich celów wychodzenia na prostą była chęć pomocy innym w przyszłości. Teraz, im dłużej się nad tym zastanawiam chyba dochodzę do wniosku, że jednak to kwestia, która wymaga głębszych rozważań. Może (raczej na pewno) nie jestem na odpowiednim etapie żeby brać takie opcje na poważnie. Jestem tak rozchwiana emocjonalnie, że próba podjęcia racjonalnych decyzji skończy się fiaskiem. Nie oszukujmy się, pomimo szczerych chęci pomocy przez jedną anorektyczkę drugiej anorektyczce zawsze to się skończy nakręcaniem się i "karmieniem choroby" przewrotnie rzecz ujmując. Dlaczego? Bo tu nie chodzi o jedzenie. To jak relacja jednego uzależnionego do drugiego. W pewnym momencie coś pęknie i jedna drugą będzie chciała ściągnąć na dół. Skąd u mnie ta pewność? Doświadczenie. Autopsja. Chociażby z ostatniego miesiąca. Cudownie zapowiadająca się przyjaźń skończyła się zanim się tak naprawdę zaczęła przez anorektyczną zazdrość. Zawiść.  Podłość? Nie chcę wnikać. Już nie. Polecam odcięcie się od wszelkich zaburzonych edkowiczek. Jedna od drugiej. Skierowanie się ku zdrowym ludziom. Tym, którzy byli z Tobą kiedy nie wkroczyło się w piekło edkowej obsesji. Albo poznanie całkiem nowych. To najlepsza opcja i ku tej będę dążyć w przyszłości. Ileż to ludzi do poznania! Jest tyle dziedzin i tematów, które nie są związane z kwestią odżywiania.. :)   

Zakotwiczenie w ramach

Im dłużej zastanawiałam się jak ująć w słowa ostatnie zdarzenia tym bardziej się waham czy świadoma publikacja moich wciąż cicho skrywanych marzeń przyniesie więcej dobrego niż złego. Od lat jak mantrę powtarzałam sobie, że kiedy wypędzę tego demona autodestrukcji z mojej głowy, który każe mi się głodzić znajdę sposób na to aby swój ból i swoistą drogę przez mękę wykorzystać w pozytywny sposób. [Tylko jak miałam być wiarygodna skoro nieustannie wracałam na ścieżkę autodestrukcji..? Skoro tak nienawidziłam i kochałam to równocześnie.. Z jednej strony czułam dumę „jak można tyle lat znosić te katusze i nie popaść w paranoję” (niedożywienie sprawia, że człowiek nie jest sobą. Czy tego chcesz czy nie organizmu nie oszukasz i pomimo tego, że tak bardzo starasz się dopiąć jakąś sprawę do końca, wykonać należycie zadaną pracę nie jesteś w stanie tego zrobić z czysto fizjologicznych kwestii tj.nieustanne poddenerwowanie, irytacja, lęk, strach przed sam nie wiesz czym! Obłęd i piekło na ziemi) a z drugiej strony wiedziałam, że jestem po prostu słabą jednostką poddającą się anoreksji.. Pomimo tej świadomości moje długoletnie zakotwiczenie w manii restrykcji żywieniowych działało jak najlepszy na świecie narkotyk, którego nie chciałam odstawić]. Cóż mam na myśli planując przekuć chorobę w coś.. dobrego? Za wcześnie by o tym mówić i zdradzać szczegóły, ale wiem, że nie chcę popaść w zapomnienie w sferze zaburzeń odżywiania, bo to za bardzo tabularyzowany temat. Nieustannie spychany na margines. Najbardziej wstydliwy i lekceważony, spłycany, niezrozumiany. Wierzę i trwam w postanowieniu odzyskania siebie, odrzucenia płaszczyka anoreksji, który iluzorycznie daje mi poczucie kontroli.. Zabiera wszystko i będę to powtarzać jak mantrę każdemu, kto ślepo wierzy, że nieustanne dążenie do perfekcji „w końcu się opłaci”. Rozczaruję Cię - ten moment nigdy nie nadejdzie. Anoreksja nigdy nie ma dość. Jestem wściekła na tego podłego demona! Przekuję ten gniew w ducha walki. Trwaj. Decyzja, Ania...