Wizja permanentnego zobojętnienienia


Podpisuje się pod każdym skrawkiem wcześniejszego postrzegania i postępowania. Wszelkich opisów mojej egzystencji. Teraz, poprzez pryzmat spędzenia tych kilku dni w domu, w Częstochowie (wróciłam z Katowic, z akademika na przerwę międzysemestralną, ale mam zamiar chyba już jutro jechać tam z powrotem) mogę z całą pewnością stwierdzić, że zaliczyłam nawrót. Nie permanentny, nie ten, który powoduje zobojętnienie na otaczającą mnie rzeczywistość, ale ta, która powoduje relapse in my ed i wszystko, co się z nią, w moim przypadku wiąże tzn wystające kości biodrowe, ogonowe i tak dalej.. plus obsesyjne robienie sobie zdjęć w tym stanie.. Pytam się, samej siebie – czy to się kiedyś skończy? Co ja z tego mam? Taka się czuję szczęśliwa, mając 21 lat, będąc tak skupioną prostolinijnie na jednym i tym samym?
To zaczyna się wówczas, gdy płeć przeciwna zaczyna zwracać na mnie uwagę. Tak, wtedy wiem, że lepiej wyglądam, dlatego podświadomie szybko chcę znów wrócić do punktu wyjścia. Tak jest od lat. (Jak to brzmi..)

Pomimo tego, że często padam (dosłownie) i biadolę to w głębi duszy mam te swoje marzenia, do których dążę. Chcę podróżować, chcę poznać fantastycznych ludzi, chcę żyć pełnią życia, chcę żyć chwilą, chcę wycisnąć je jak przysłowiową cytrynę, ale.. kiedyś. No właśnie. Kiedy?
Tymczasem skupiłam się na sesji zimowej, wszystko zdałam. Pomijając jakieś (nieznaczące już dla mnie i całkowicie obojętne) problematyczne kwestie związane z projektami na niektóre przedmioty. Głównie problemy tzn.organizacyjne, ale naprawdę w tym momencie jest to dla mnie tak nieznaczące, że nawet nie mam potrzeby wdrażać się znów w ten temat i to opisywać.

Dobrze, że nie odcinam się aż tak od ludzi.. Nie chcę zostać sama. Mimo, że wczoraj usłyszałam od M., że A. mu powiedziała, że jest jej przykro, że przestałam się do niej odzywać. Ech, faktycznie, zaniedbałam ją ostatnimi czasy, ale to tak naprawdę przez tą sesję, przez naukę, przez moje schizy..

Za to jestem w kontakcie cały czas z B., ostatnio bardziej z D. i G. Z własnej woli do mnie dzwonią i gadamy po.. około dwadzieścia-trzydzieści minut. Te małe, malutkie, wydawać by się mogło całkiem prozaiczne i normalne czynności sprawiają mi tyle radości i jakiegoś takiego spełnienia. Mimo wszystko czuję się potrzebna. Czuję, że ktoś na mnie może polegać, dlatego do mnie dzwoni jak czegoś potrzebuje.

Aaa i przypomniało mi się.. W końcu nawiązałam kontakt i zaczęłam rozmawiać z A. z mojego roku. Nie wiedziałam jak się do tego zabrać, ale w końcu, naturalnie – udało się! Żartujemy sobie od czasu do czasu, porozumiewamy się. Już nie są to tylko jakieś niezręczne spojrzenia i zero odezwu. Szkoda tylko, że inaczej się pologował na przedmioty na następny semestr.. Jesteśmy razem tylko podczas wykładów, ale na nie to nie ma co liczyć, bo on nigdy na nie nie chodzi. Nawet przez to miał problemy teraz, w minionym już – trzecim semestrze. Musiał pisać specjalny egzamin z logiki, który pisali tylko ci, którzy nie chodzili na wykład.. ale z tego co się orientuję to zdał, więc nie ma problemu.

Gorzej z K, który chyba szósty (naprawdę) raz nie zdał przedmiotu z pierwszego roku – „widowisk“ z S. Niewiadomo co teraz z nim będzie. Chyba w tym tygodniu pisze/pisał kolejną poprawkę. Zapłacił za warunek i miał w tej „cenie“ bodajrze trzy podejścia do egzaminu, ale nie jestem pewna jak to dokładnie wygląda. Najgorsze jest to, że mamy z nią zajęcia teraz, w najbliższym semestrze. W piątki – laboratoria i wykład z „praktyk performatywnych“. Oby udało mi się, tak jak na pierwszym roku zdać w pierwszym terminie.. Zdało wtedy, z tego co pamiętam tylko z osiem osób na cały rok. Pamiętam w jakim byłam szoku, kiedy okazało się, że jestem w tej „szczęśliwej ósemce“. Oby szczęście mi sprzyjało do końca studiów! A co potem? 

Nowe media – to sfera moich zainteresowań. Powinnam sobie poradzić. Ba, jestem pewna, że się odnajdę. Plan bliżej niesprecyzowany, ale wszystko podlega rozważaniom czasowym..