Demony ucieknijcie na urlop...

Moje demony, które by tak uciekły na urlop.. Może by je tak wysłać na urlop bezterminowy? Ucieknijcie na inny biegun! Gdyby to tylko tak funkcjonowało.. Nie chcę troszczyć się o ich wygodę i pielęgnować pasożyty, które jedynie wysysają (wysysały?) moją indywidualność, charakter i wszystko co we mnie najlepsze. Oczywiście nie dając nic w zamian, bo taka ich natura, którą nie sposób zmodyfikować ani nakłonić do choćby najmniejszej ugody czy porozumienia. To monolog głuchy na jakąkolwiek reakcję czy próbę negocjacji.

To, co dane mi było przeżyć przez ostatnie tygodnie warte jest więcej niż poświęcenie wszystkiego w imię osiągnięcia statusu, którego nie sposób zdobyć. Warte tego cierpienia, przez które przeszłam i przez które tak naprawdę wciąż przechodzę.. Brzmi enigmatycznie, chaotycznie, absurdalnie? Takie jest i takie będzie. To nie ulega wątpliwości. Problemy ewoluują, a ja zmieniam się wraz z nimi. Przez niesamowicie długi czas uparcie i desperacko dążyłam do pewnego punktu, który się rozmazywał. Każdego dnia był coraz bardziej niewyraźny i oczekiwał ode mnie przekraczania kolejnych granic ludzkich możliwości. Wymuszał na mnie aby utrzymywać śmiertelny i niebezpieczny balans. Na granicy życia i śmierci. I to nie górnolotne wyolbrzymienia. Wyniki, badania, mój ówczesny stan psychofizyczny nie mógł być ukrywany w nieskończoność. Gołym okiem było widać błyskawiczny postęp wstrętnego i bezwzględnego widma.. śmierci. Tym bardziej doceniam to jak silna się stałam mając w głowie te wszystkie marzenia, które się spełniają gdy tylko pozwoliłam sobie zamienić słowa w czyny. Tak jest! Piękne słowa "wyjścia ze strefy komfortu" czy "zamiast tylko pisać i rozmyślać - działaj" są tym co mogę z ręką na sercu polecić każdemu. Nie tylko komuś kto boryka się z takim a nie innym problemem. Bez względu na to czy walczysz z samym sobą na płaszczyźnie odżywiania czy w sferze uzależnienia od substancji psychoaktywnych, używek wszelkiego rodzaju czy z problemami typowymi dla określonego wieku. Nic się samo nie wydarzy dopóki nie dasz sobie szansy i nie zaczniesz działać. Do momentu, w którym nie zrozumiesz, że tylko przekraczając każdego dnia inne granice strachu i niepewności jesteś w stanie wzbić się wyżej, zobaczyć więcej, przeżyć coś o czym nawet nie marzyłeś/aś. "The Magic Happens When You Step Out Of Your Comfort Zone" to tak bardzo Ja :) To tak bardzo Ty! I każda żywa istota. Uwielbiam pisać tak tajemniczo, intrygująco, tak, że niejasność moich doświadczeń sprawia, że możesz odnieść to do siebie i do swojej sytuacji. Pragnę sięgać po więcej i robić więcej. Nie chcę żeby cokolwiek mnie stopowało. Chcę dawać sobie szanse, próbować i nie mówić, że "nie da się". Skoro pokonuję tak silne uzależnienie od ciebie, ty przeklęta anoreksjo, to jestem w stanie zrobić wszystko o czym zapragnę. Zaczynając od tak przyziemnych? typowych? znanych? przeżyć jakimi są koncerty. Od dawna bowiem słuchałam, szanowałam i podziwiałam twórczość zarówno Taco Hemingway jak i Quebonafide. Kiedy dowiedziałam się, że postanowili połączyć razem swe siły, nagrać wspólnie album a całą muzyczną współpracę nazwać wdzięcznie Taconafide to spróbowałam wziąć udział w konkursie, w którym był do wygrania podwójny bilet na ich pierwszy koncert w trasie Taconafide Ekodiesel Tour w Krakowie na Tauron Arenie. Na szczęście są wokół mnie entuzjaści, dobrzy,  pozytywni, zwariowani i otwarci ludzie, których darzę ogromną sympatią. Dzięki temu nie miałam najmniejszego problemu z wyborem towarzystwa na ten koncert (i kolejne.. ale o tym za chwilę). Wszystko co działo się przed, podczas i po koncercie sprawiło, że moja chęć do życia wzrosła o nieskończoną ilość jednostek euforii w górę. Występ samych wyżej wymienionych artystów należy do przeżyć, które będę wspominać z ogromnym uśmiechem na ustach. Wyskakałam, wykrzykałam i wybawiłam się do granic możliwości. (Co nie znaczy rzecz jasna, że to koniec tego typu ekscesów.. :D) Ta kolaboracja to strzał w dziesiątkę, a fanbase na koncercie (koncertach..) wbrew pozorom nie oscylował tylko w wieku gimnazjalnym i nie był skierowany dla przewrażliwionej i zbytnio egzaltowanej młodzieży, która jara się ekscentrycznym wyglądem Quebo i ironicznymi, naładowanymi metaforami i sarkazmem historii Taco z jego poprzednich albumów. Co więcej, mam wrażenie, że najwięcej do powiedzenia mają osoby, które koncert widziały na krótkim fragmencie w Insta Stories lub na Snapchacie :) Norma. Nie mam zamiaru się spinać, walczyć z tym bądź tłumaczyć, że żaden filmik czy foto nie jest w stanie się nawet zbliżyć do energii i emocji, które spływają na uczestnika wydarzenia. Pomimo tego, że jako się rzekło, był tym pierwszym, rozpalił moją koncertową duszę do tego stopnia, że chciałam (zapragnęłam wręcz) móc przeżyć to raz jeszcze i.. jeszcze! Brałam udział we wszystkich konkursach, jakie tylko mogłam znaleźć. Głównie polegały na kreatywności pisarskiej (w dłuższej i krótszej formie) w zakresie odpowiedzi na pytania. Wykazałam się swoją wybujałą wyobraźnią i niezmiernie wierzyłam w to, że mi się uda.. Korzystałam ze wszelkich mechanizmów przyciągania pozytywnej energii :D Tak, "Kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat działa potajemnie, by udało ci się to osiągnąć". Można z tego kpić, uznać to za brednie czy też wmawiać sobie, że "udaje się każdemu tylko nie mi". Jasne, wymówka znajdzie się na wszystko. Ja odkąd przestałam się nad sobą użalać, a zaczęłam działać - tak po prostu to wszystko zaczęło się układać. Tym samym wygrałam kolejne bilety na trasę Taconafide :) Do Gdańska na Ergo Arenę oraz do Łodzi na Atlas Arenę! Każdy był wyjątkowy. Nie dość, że lokalizacja robiła swoje plus sam fakt, że ludzie także sprawiają, że co koncert to inny wachlarz zdarzeń, wiadomo! Towarzystwo i nocleg ogarnęło się na bieżąco. Żaden problem :) Dziękuję Wam wszystkim.. Przyjaciele i znajomi to potęga! Nie wzbraniajmy się przed tym! Ten cudowny chichot losu pomaga w wierze o lepsze jutro :D oraz w to, że "The Best Is Yet To Come". Rewelacyjnie podnosi samoocenę i pomaga każdego następnego, zwykłego dnia, które zazwyczaj nie jest tak pozytywne i przesycone brzmieniem rozentuzjazmowanego tłumu, rzecz jasna. "Never, ever give up" :) Ja nie mogę? Chcę, staram się, pracuję to mogę wszystko.       

PS: Podkreślę to, że kluczowy w tym kruchym procesie zdrowienia jest kontakt z ludźmi nie związanymi ze sferą ED. Kiedy w ubiegłym tygodniu Ania Kęska odniosła się do tej kwestii na swoim insta stories @aniamaluje od razu wyraziłam swoje stanowisko w tej sprawie, bo mam sporo do powiedzenia na ten temat. Jestem autentyczna w tym co mówię i czuję się realnym głosem w tej kwestii...

Klik aby powiększyć

Treść komentarza:

Odniosę się do tematu, który poruszyłaś na insta stories w kwestii prowadzenia na IG konta "pro ED recovery" wychodząc z anoreksji. Prowadzenie takiego konta to jest pogłębianie się zaburzenia.. Nie tędy droga. Anoreksja to bardzo "competitive illness" nawet jeśli ma się dobre intencje (czyli chce się wyzdrowieć). To próba zwrócenia na siebie uwagi. To jest bezsilność wobec choroby. Wpisując w opisie na IG "ilość razy kiedy się wylądowało w szpitalu" (tak jak wspomniałaś na stories) czy "jak niskie bmi się osiągnęło" czy też "jak szybko się wróciło do zdrowej wagi" itd. to rozpaczliwa próba wołania o pomoc i atencję. Takie porównywanie tego ile się zjadło, ile się schudło czy przytyło jest bardzo szkodliwe i nie prowadzi do powrotu do zdrowia. Pomimo tego, że te anglojęzyczne konta najczęściej są okraszone szokującymi foto "przed i po chorobie" w ramach potwierdzenia tego jak bardzo było się (lub jest) chorym to tak naprawdę nie o te kilogramy tutaj chodzi.. Można mieć anoreksję mając już wagę w granicach normy. Wyjście z zaburzeń odżywiania polega nie tylko na tym aby nauczyć się traktować jedzenie jak jedzenie, energię, paliwo do codziennego życia, a nie jak cel istnienia (bo i tak rzeczywistość takiej osoby na drodze do wyzdrowienia jest nieustannie skoncentrowana wokół odżywiania), ale także (albo przede wszystkim!) na tym aby nauczyć się ŻYĆ. W każdym tego słowa znaczeniu. ŻYĆ, a nie skrywać ciągle za jedzeniem, wyglądem, wagą. Osoby po ED czy wychodzące z ED, próbujące żyć bez swojej choroby potrzebują pasji, zainteresowania, zajęcia, które jednak nie jest związane z jedzeniem.. (Tak uważam, pomimo tego, że często słyszy się o anorektyczkach, które po wyjściu z choroby zostały dietetyczkami albo trenerkami personalnymi. Jasne, lepsze to niż autodestrukcyjne zachowania, głodówki czy przeczyszczanie się, ale to ciągle inna odmiana ED, jakby transformacja ED). Co do prowadzenia profilu IG w moim wykonaniu, z autopsji, to tak, ja także chciałam poniekąd w ten sposób wyzdrowieć, pokazywać swoje postępy (będąc równocześnie pod opieką specjalistów, co ważne)

Wpisałam najniższą wagę, wrzuciłam zdj z najgorszego okresu choroby. (dziesięć bmi, waga "z dwójką z przodu"...) Pisałam po angielsku, bo przecież to zwiększy szansę na dotarcie do większej ilości osób.. Byłam przekonana, że to mi pomoże. Nie tylko w wyzdrowieniu, ale także w odnalezieniu.. bratnich dusz? które zrozumieją przez co przechodzę? Ostatni nawrót choroby o mało co nie skończył się dla mnie tragicznie. Wywrócił moje życie do góry nogami. Ten profil jest dla mnie takim symbolem(?) upadku(?) Nie usunę go, bo mimo wszystko jest pewną przestrogą dla mnie (i niech będzie także dla innych), a także przełamaniem tabu. Czasem, w którym pierwszy raz głośno przyznałam się, że mam ED i że to jest choroba, a nie fanaberia. Oczywiście ostatecznie najlepszym sposobem na wychodzenie z anoreksji było odcięcie się od tego środowiska i spędzanie czasu z normalnymi ludźmi w realu, którzy nie są związani z ED. Szczerze polecam to każdemu kto boryka się z zaburzeniami jedzenia. Dzięki @aniamaluje za te i inne stories. Zawsze mnie skłaniają do mniejszych lub większych refleksji. Lubię Twoje odważne wyrażanie własnego zdania. Szanuję i pozdrawiam!


Edit 01.10.18

Czuję wewnętrzną potrzebę ponownej konfrontacji z.. opublikowaniem prawdy. Nie robię tego w nowym poście, bo tytuł jest bardzo adekwatny aczkolwiek tym razem w innym wymiarze.. Czułam, że wygrywam życie, że ponadprzeciętnie pokonuję moją chroniczną anoreksję. Wielkie sukcesy powodują drastyczne upadki, nawroty. Na ogromną skalę.. Ostatni czas był trudny. Wszystko, kolejno, sukcesywnie przypominało mi te chwile agonii, które przeżywałam przed ostateczną konfrontacją ze swoim stanem zdrowia, która miała miejsce ubiegłego października.. Zostanie samej sobie, ściśnięty do granic możliwości żołądek, kompletne owładnięcie demonami. Skutki błyskawiczne. Konsekwencje nieuniknione.. Po trosze przyczynił się do tego mój udział w Przeglądzie Przedstawień Istotnych (jak przed roku, w poprzedniej edycji) "Przez dotyk" Rodzina +/_ w teatrze.. Byłam na wszystkich ośmiu spektaklach, które pomimo tego, że dotyczyły tego samego były powiązane nicią ojcostwa. Tato nie wraca, Tato ma kota, Poczytaj mi tato.. Tato (!) Tęsknię..

Wakacje w moim wydaniu generalnie rządzą się swoimi prawami. Dają pole do popisu restrykcjom.. a ja udając, że ignoruję jej kolejne ataki tak naprawdę poddawałam się jej. Kroczek po kroczku. Jak to zawsze bywało przez te wszystkie lata przeplatane remisją i nawrotami. Wróciłam na studia, bo nie widzę innej opcji. Rezygnowanie z nich na piątym roku..? To nie wchodzi w grę.. Przecież mam ambicję by je skończyć. Pamiętam jak rok temu owładnięta szeroką gamą lęków załatwiałam formalności dot.zdrowotnej przerwy.. Tak, weszłam też wczoraj na wagę, od tyłu, blind weight like I used to do.. Unikałam jej odkąd skończyłam/przerwałam leczenie w kwietniu. Czułam, że kontrola z zewnątrz  musi być, dlatego stanęłam i.. (mi zawsze wydaje się, że jest wszystko w porządku dlatego nawet nie sugerowałam się swoimi przeczuciami, że nie jest tragicznie) było całkiem na odwrót. Deja vu.. Znów przepaść i przerażająco niska liczba. Awantura i stracenie wiary ze strony najbliższej mi osoby.. Może jak będę zdana tylko na siebie odbiję się od dna i najgłębszego koszmaru tego demona..?! Ja nie tracę wiary. Nawet wtedy kiedy sytuacja wydawała się beznadziejna, kiedy byłam na granicy życia i śmierci to ja.. widziałam to światełko, tą wiarę, że JA dam radę, bo zbyt wiele chcę jeszcze przeżyć.. Szkoda, że najbliżsi mają mnie za oszustkę, która mówiła, że daje radę z.. odżywianiem się. Ja naprawdę byłam o tym przekonana. Wychodzi na to, że przez ten ostatni czas ta pozorna siła i pokonywanie mojego wewnętrznego demona autodestrukcji było złudzeniem. Jednym wielkim kłamstwem. Tylko teraz uciekałam w inne rozpraszacze. Pozornie nowo odnalezione pasje. Obsesje obserwacji pewnych zjawisk. Analiz pewnych sytuacji i zachowań. Zajmowanie się kwestiami dla mojej egzystencji nieistotnymi. Obudź się, Anka z tego haju, bo może się okazać, że znów tylko Ci się wydaje. Nie wkręcaj sobie iluzji kontroli..

Od razu przypominam sobie Mac Millera, który przyznał: I hate being sober. Tak, in my case - I hate not being on hunger highMac claims that overdosing is 'just not cool' tym samym umierając w wyniku przedawkowania narkotyków.. Tak podstępne i ironiczne są uzależnienia.. W przypadku anoreksji trafnie to opisuje newscientist w artykule Starving is like ecstasy use for anorexia sufferers..

"W tym domu nie ma miejsca na anoreksję (...)" "Nie, przecież ja sobie radzę, poradziłam sobie już, w zasadzie to już mnie nie dotyczy, nie? Odcinam się, robię swoje, ale za chwilkę znów wracam, bo muszę.. Tak na moment tylko, przecież to piekło mam już za sobą.." Oczywiście. Chwila nieuwagi.. Tak bardzo słowa to jedno a czyny to drugie..

cała treść tutaj



Piętnaście nieprzypadkowych faktów o mnie


  1. Jestem z Częstochowy, ale muszę przyznać już na wstępie, że bardzo marzy mi się tzw. koczowniczy tryb życia, podróże kamperem. Bardzo motywujące w tym kontekście jest wystąpienie ,,Pełna moc możliwości: Jacek Walkiewicz at TEDxWSB", o proszę tutaj
     
    ,,Spełnione marzenia nie mają ceny",
    ,Bycie bohaterem swojego życia to akt odwagi",
    ,,Tak ważne jest to kto nas otacza",
    ,,Aby zapalać innych samemu trzeba płonąć", 
    ,,Zwycięzcy nigdy nie rezygnują, rezygnujący nigdy nie zwyciężają"!
    i... ,,Kiedyś bałem się i nie robiłem, a teraz boję się, ale robię..."

    Dziękuję, Panie Jacku ;)

  2. Uwielbiam kempingowe klimaty oraz chodzenie po górach. Całe dzieciństwo i wczesne (późniejsze w sumie też) lata szkolne spędziłam „na szlaku" (okres wakacyjny), a przed zakończeniem dziesiątego roku życia spędziłam cudowne wakacje w wigwamie indiańskim w Czechach i zwiedzałam z rodzicami i bratem Słowację oraz trochę Czech. Bardzo za tym tęsknię!

  3. Mam brata bliźniaka, który jest moim najlepszym przyjacielem. Bez względu na to czy sporo rozmawiamy (nie mieszka już w domu rodzinnym jak ja i nie rozmawiamy już tak często jak za czasów kiedy mieszkaliśmy razem) czy mamy okresy mniejszego lub większego zastoju w kontakcie. Zawsze mi pomaga i potrafi powiedzieć najtrudniejsza do przełknięcia prawdę. Z resztą, jak o rodzinie mowa.. mam do niej szczególne szczęście! Wszyscy bardzo mnie wspierają i pomagają. To prawdziwy skarb. 

  4. Kiedy byliśmy z bratem i rodzicami na Słowacji, (kiedy miałam jakieś sześć lat) wzięliśmy cudowną kotkę ze Słowacji, która była z nami jakieś siedem lat. Kiedy zaczęłam chorować (o tym za chwilę) ona przestała jeść.. czytałam, że próbowała ściągnąć ze mnie chorobę". Ile w tym prawdy..? Sama nie wiem czy w to wierzyć w takie „czary".. ale może mimo wszystko warto się w to zagłębić.. 

  5. Całe dzieciństwo, a potem lata szkolne uczęszczałam na zajęcia plastyczne, techniczne, taneczne dziennikarskie. Tęsknię za taką intensywną artystyczną działalnością!

  6. Od około ósmego roku życia mam jakiegoś bloga. Na początku to był lifestylowy (wtedy się tego tak nie określało), potem przerodził się w graficzny, bo robiłam różne nagłówki, banery, awatary „na zamówienie". Pamiętam, że wtedy „płaciło się" komentarzami np. pięćdziesiąt komentarzy za baner. Haha, to były naprawdę ciekawe czasy w blogosferze.

  7. Od tez około ósmego roku życia pisałam pamiętnik. Robiłam to intensywnie aż do czasów studiów. Potrafiłam całymi dniami coś pisać. Dosłownie o wszystkim. Do tej pory mam zbiory swoich tekstów w grubych notesach, zeszytach. Jak zacznę pisać to często nie mogę skończyć.. To samo jest z rozmową na konkretny temat. Zasada jest jedna - muszę mieć coś do powiedzenia tzn. temat czy poruszana kwestia musi dotyczyć przeważnie moich doświadczeń. 

  8. Praktykuję Journal to the Self® czyli codzienne spisywanie swoich myśli. To pisanie ekspresywne. Prowadzenie dzienników, w celu osobistego rozwoju, twórczej ekspresji, wzbogacania życia i lepszego radzenia sobie z wyzwaniami codzienności.
    Tutaj odcinek podcastu Lepiej Teraz na ten temat: PLT #173 Zalety metody Journal to The Self®?- Monika Kliber 

  9. Podczas osiemnastych urodzin (na imprezie) został wyświetlony film ze zdjęciami (zrobiony przez mojego brata bliźniaka grafika) ukazujący najlepsze wspomnienia z mojego i mojego brata życia. Polecam każdemu przyrządzenie takiego filmu (bez względu na to ile ma się lat) i wracanie do niego w trudniejszych chwilach.

  10. Polecam z całego serca próbowanie znalezienia bratniej duszy (jeżeli nie znalazło się „w realu") przez internet, serio! Ja dzięki internetowi i social mediach (Instagram w moim przypadku) nawiązałam chudną znajomość z chłopakiem z Toronto. Sporo by pisać dlatego zainteresowanych zapraszam tu, bo pisałam na ten temat na Annamariaporada.blogspot.com (ten blog czeka na swoją kolej w kwestii nowych wpisów)

  11. Skończyłam studia magisterskie na UŚ w Katowicach na kierunku kultury mediów, specjalizacja: fotografia, film, media i szczerze je polecam ludziom interesujących się social media tak jak ja. Muszę przyznać, że pomimo tego, że byłam pierwszym rocznikiem, który rozpoczął ten kierunek (byliśmy „królikami doświadczalnymi" sprawdzającymi czy wypali taki wynalazek) od razu czułam, że to wypali i w niedalekiej przyszłości będzie zapotrzebowanie na taki kierunek. 

  12. Zachęcam do brania udziału w konkursach. Dzięki różnym konkursom organizowanym na Instagramie czy Facebooku wygrałam z pięć biletów na koncert, zniżki na różne usługi, liczne książki, kosmetyki czy gadżety.

  13. Lubię wynajdywać nowe interesujące i motywujące kanały na YouTube (dlatego tez moja praca mgr dotyczyła kanałów edukacyjnych na YouTube). Tu stworzyłam wpis wraz ze spisem tych ulubionych w celu researchu do mojej pracy dyplomowej.

  14. Moją pasją jest szeroko pojęte pisanie, ale zauważyłam, że robię to intensywnie dopiero wtedy kiedy mam kryzys egzystencjonalny albo nawrót anoreksji, z którą borykam się od trzynastego roku życia tj. od 2007 roku. Wtedy to w lipcu (siódmy miesiąc roku. Zaraz wytłumaczę dlaczego to ma znaczenie) zaczęłam chorować. W 2017 roku miałam największy nawrót w życiu, podczas którego moja waga zeszła do dwudziestu sześciu kg, a leczenie rozpoczęłam z wagą dwudziestu siedmiu. To był przełomowy okres w moim życiu, bo wówczas zaczęłam walkę z anoreksją. Tak naprawdę. Zatem ta siódemka jest dla mnie bardzo znacząca. Wręcz mnie prześladuje. Natomiast ciekawym w tym kontekście jest fakt, że według symboliki, tłumaczenia znaczenia liczb siódemka nie jest pechowa ani nie oznacza np. hm, kosy, sierpa, który „kosi”, ma związek z kosą śmierci.. dlatego jest to dla mnie co najmniej dziwne, zagadkowe i bardzo enigmatyczne.

  15. Bardzo chciałabym żyć z pisania (albo może innej pasji?), ale wciąż szukam sposobu jak to zrobić tak naprawdę.. Próbuję swoich poprzez zarabianie na Useme, ale.. życie z pisania? Jako dziennikarka podróżnicza? To jest to!❤️



Tajne oblicza anoreksji, o których się nie mówi


Ukryte pod płaszczykiem szczęśliwego spełnienia i satysfakcji fakty na temat anoreksji. Opracowałam je spontanicznie podczas spotkań z psychodietetyczką..

Zaznaczę, bo to istotne, że są to poniekąd wnioski wyciągnięte przeze mnie, po blisko dwunastu latach życia z anoreksją, (przeplatane okresami, w których udawało mi się pokonywać autodestrukcyjne działania, do których zaliczały się głodówki czy kompulsywne ćwiczenia). Z pewnością wyglądałoby to inaczej jeszcze pięć, sześć lat temu. Z czasem konsekwencje są coraz większe, ale osoby z krótkim stażem chorowania  nie dopuszczają do siebie tej bolesnej, trudnej prawdy. Najczęściej wypierają ją. Obserwuję to za każdym razem kiedy stykam się z osobami z zaburzeniami odżywiania. Warto uzmysłowić sobie to, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego. To mechanizm działania anoreksji. To jest myślenie kategoriami: „Jest ok, daję radę, przecież mam wszystko pod kontrolą”.


Życie z anoreksją
Życie bez anoreksji
- obsesyjne myśli dotyczące jedzenia, wyglądu, wagi uniemożliwiające skupienie się na innych aspektach życia
- nauka życia.. w ogóle (precyzując - przedefiniowanie go, nadanie celu nie związanego ze sferą ed)
- ciągły strach o swoje życie
- utrata kontroli nad jedzeniem
- brak perspektyw
- normalne relacje z ludźmi
- brak siły by żyć, pracować
- możliwość by znaleźć pracę
- izolowanie się od wszystkich
- możliwość założenia rodziny
- ciągły smutek, przygnębienie, zdenerwowanie, depresja
- chęć do działania, wychodzenia z domu
- ciągłe stany lękowe i bóle pochodzące z różnych części ciała
- siły do konfrontowania się z życiem
- ciągła zależność od kogoś
- możliwość skupienia się na innych rzeczach niż obsesyjnym myśleniu o jedzeniu
- budzenie lęku, często odrazy wśród innych ludzi oraz brak szacunku z ich strony
- szansa na znalezienie pasji, hobby,
nie związanej z jedzeniem

- „życie” z iluzją szczęścia, która powoli prowadzi do śmierci
- możliwość podróżowania po świecie
i poznania nowych ludzi

- ból, który sprawia się najbliższym, którzy patrzą jak umierasz
- możliwość poznania siebie na innych obszarach, nie tylko tych „pierwotnych”
- bycie na straconej pozycji na każdej płaszczyźnie swojego życia
- możliwość na stanie się niezależną 
- nie traktowanie mnie poważnie, często jak dziecko, któremu nie można powierzyć odpowiedzialnego zadania
- ciągła praca nad sobą by znów nie wrócić do chorych, obsesyjno-kompulsywnych zachowań
- brak rozwoju w żadnym kierunku, stanie w miejscu, które jest jednoznaczne z regresem

- ciągłe poczucie zrezygnowania
- brak marzeń
- ciągłe myślenie, że nic nie ma sensu
- wegetacja, brak sił na cokolwiek
- ciągłe poczucie zimna, senności

Niektóre rozwinęłam niżej. Tylko te dotyczące życia bez anoreksji, wypisane po prawej stronie. Dlaczego? Piekło lewej strony to materiał na niekończącą się lawinę bólu, którego nie chcę tutaj serwować. (Jasne, że po dłuższym zastanowieniu się można by dodać o wiele więcej, być może nawet bardziej trafnych spostrzeżeń, refleksji, ale nie o to chodziło. To miało być twórcze i szczere działanie pod wpływem impulsów, silnych emocji. Myślę, że gdybym zrobiła to na spokojnie w domu możliwe, że mogłabym spojrzeć na blogi lub specjalistyczne artykuły, które regularnie czytam od dziesięciu lat na temat zaburzeń odżywiania, a to by sprawiło, że powyższe punkty nie byłyby intymne i takie „tylko moje”. Dzięki temu, że są pisane możliwie jak najszybciej to są w pełni autentyczne, płynące prosto ze mnie i bazujące na moich doświadczeniach.  

Nauka życia.. w ogóle

Za każdym razem kiedy życie stawiało przede mną wyzwania, napotykałam się na problemy, trudności to mobilizującym stało się poczucie kontroli. Kiedy nie byłam pewna „czy mi się uda z czymś sprostać” miałam swego „pewniaka” pod postacią kontroli jedzenia. A raczej robienia wszystkiego żeby spożyć go jak najmniej. Wmówiłam sobie, że rygorystyczne „pilnowanie” tego co i ile jem (zapisywałam to na małych karteczkach każdego dnia) da mi siłę żeby poradzić sobie ze wszystkim.. Zaślepiło mnie to do tego stopnia, że najczęściej nie widziałam świata poza tą kontrolą. Tu nie chodziło o cyferki, naprawdę się nie ważyłam ani nie mierzyłam. Samo poczucie, że „jestem lepsza”, bo wmówiłam sobie, że jem minimalną ilość jedzenia, „a to przecież sprawia, że zawsze będę w czymś najlepsza”. Jak to teraz piszę to widzę jak bardzo to jest nielogiczne. Dochodził do tego nieustający lęk przed przytyciem. Wydawało mi się, że jak zacznę normalnie jeść, co cztery godziny, normalne porcje to się nagle roztyję.. A mi podobało się to, że jestem taka drobna i tak bardzo wyróżniałam się wśród moich rówieśniczek. Tak bardzo skupiałam się na całej sferze swojego obsesyjnego podejścia do jedzenia i wyglądu, że zapomniałam doświadczać życia. Po prostu. Nie ma tu co się rozwodzić. Anoreksja to moja „bezpieczna sfera”, w którą sobie wchodziłam kiedy bałam się zrobić krok ku.. czemukolwiek. Czy to relacje partnerskie (nie mówię tu o przyjaciołach) czy to zawodowe.. Paraliżujący strach przed tymi dorosłymi wyzwaniami sprawiał, że chciałam uciec.. I robiłam to. 

Utrata kontroli nad jedzeniem (?!)

Dla mnie wyjście z anoreksji jest równoznaczne z wolnością i swobodą w kwestii przyjmowania pożywienia. Wydaje mi się, że ja tak bardzo lubię kosztować, smakować, że kompletnie bym zwariowała i zaczęła jeść, jeść.. A tego nie chcę. Potrzebuję tej kontroli. „Skubanie” jedzenia dawało (daje..) mi poczucie takiego niedosytu i ochoty na to jedzenie następnym razem. Wyczekiwania na niego, bo czuję to niedojedzenie. Kiedy nie jem pełnej porcji czuję spokój, że potrafię przestać, że ta kontrola jest we mnie i dzięki temu może jestem w stanie skontrolować też inne sfery życia.. Skoro mam takie zapędy do nadzoru to może w końcu uda mi się je przenieść na coś innego..

Normalne relacje z ludźmi 

Bywało, że potrafiłam spontanicznie zaproponować spotkanie, wyjść z inicjatywą i sama wszystko zorganizować. To było w momentach kiedy miałam okresy „cudownego podleczenia”. Dlaczego uważam to „cudownym”? Do tej pory nie rozumiem mechanizmów mojego sinusoidalnego przebiegu mojego zaburzenia.. To nie jest zależne od moich sukcesów ani w kwestiach towarzyskich ani uczelnianych więc.. te ciągłe wahania nastrojów są dla mnie zagadką. Niestety w słabszych momentach tzn. takich kiedy znów anoreksja, strach przed jedzeniem mnie obezwładnia ja izoluję się i robię wszystko żeby zostać z nią sam na sam. Wyzdrowienie z anoreksji jest dla mnie równoznaczne z brakiem tej samotności. W momencie kiedy jestem w bojowym nastroju, faktycznie pomimo lęków i obaw jem i odżywiam się jak należy ta potrzeba do izolowania jest bardzo mała. Po prostu w momencie kiedy jem to anoreksja coraz mniej zajmuje moje myśli. Dzięki temu jest miejsce na innych ludzi. To brzmi trochę absurdalnie? Ale tak jest. Mam energię by walczyć z tymi myślami. Wiem co mam robić. Wiem, że jedzenie jest moim lekarstwem, a pomimo tego tak często wolę do niej wrócić.. Nie dała mi nic wartościowego, a pomimo wszystko ta toksyczna relacja jest dla mnie wciąż tak.. ważna? Nigdy nie chciałam żeby stała się moją tożsamością, bo uważam, że mam coś więcej do zaoferowania niż „chorowanie na anoreksję” i identyfikowanie się z tym zaburzeniem, ale czuję, że to coś tak mocno się we mnie zagnieździło, że trudno mi stwierdzić: „kończę z tobą”. Jednak bywało, że często to poczucie głodu, czystości, pustki mobilizowało mnie do działania. To wiercenie w żołądku towarzyszyło mi na każdym etapie mojego życia i czuję się do niego przywiązana. Kiedy go nie ma czuję, że „czegoś mi brakuje”. Rany, jakie to jest pokręcone..

Możliwość założenia rodziny 

Bez odzyskania zdrowia nie będę mogła zająć się nikim innym, bo anoreksja zabiera 100% uwagi. Kiedy uwolnię się od anoreksji będę miała możliwość zdecydowania czy chcę założyć rodzinę. Będę mogła rozważyć taką ewentualność. Być może otworzą się przede mną kolejne perspektywy, możliwości. W tym decyzja o związaniu się z kimś i/lub zdecydowanie się na dziecko. Nie wiem czy odzyskam okres, nie wiem czy chcę mieć dzieci, ale kiedy wyzdrowieję to będę mieć wybór, bo kiedy jestem chora ani nie mogę urodzić dziecka (brak okresu) ani zaadoptować, ponieważ nikt nie odda dziecka chorej osobie…

Chęć wychodzenia z domu 

W procesie wychodzenia z anoreksji mam ochotę na jakąkolwiek aktywność. Czuję się żywym człowiekiem, a nie pogrążonym w depresji zombie snującym się po domu. Nieważne czy wykonuję coś konstruktywnego czy typowo sprzątam pokój. Szczerze i bez przymusu mam po prostu ochotę i energię by wykonywać jakieś działania oraz myśleć nad innymi, przyszłymi zajęciami.

Siła do konfrontowania się z życiem 

Kiedy regularnie się odżywiam mój mój mózg inaczej pracuje. Po mału dochodzi do mnie jak destrukcyjnie wpływa na człowieka niedożywienie, niedobór glukozy we krwi itd. Ciągła senność, brak sił, znużenie, apatia i w końcu – depresja powodowały, że nie zdawałam sobie sprawy z tego ile mnie ominęło, ile rzeczy mogłam zrobić, ile osób poznać. Nie zrobiłam tego, bo po prostu nie miałam na nic siły przez niejedzenie. Nieustanne odkładanie zdrowienia na później sprawiło, że tkwiłam w zawieszeniu wiele lat. Zastój powodował rezygnację i pogłębiające się poczucie „teraz to już nie ma sensu”. Na chwilę obecną zmuszanie się do podjęcia kolejnych kroków, przekraczanie wyznaczonych przez siebie absurdalnych granic daje mi do zrozumienia, że nowe nie oznacza końca świata i odebrania mi bezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie. Zakodowane reguły ograniczały moje myślenie i powodowały, że zamykałam się w schemacie, który w żaden sposób mnie nie rozwijał. Stało się zupełnie na odwrót, bo to on spowodował regres na większości płaszczyznach mojego życia.

Możliwość skupienia się na innych rzeczach niż jedzenie 

Przez ostatnie długie lata śmiało mogę stwierdzić, że jakieś 90% moich myśli związanych było z jedzeniem, wyglądem, chudością itd. Ciągle tylko „ja, ja, mi jest źle, bo zjadłam za dużo/za mało, chcę być chudsza, ale nie mogę, chyba ale chcę, ale nie wiem co z tym zrobić. Nie chcę tak żyć. Nie umiem inaczej żyć. Boję się jeść. Nie chcę jeść, ale muszę.. Co mam robić..” I tak w kółko. Wpędzało mnie to w paranoję i wiedziałam o tym, ale pomimo tego, że nie chciałam tak żyć, egzystować, a raczej wegetować to strach przed zmianą i utratą swojego statusu najchudszej osoby powodował, że bałam się poczynić kroki ku wyzdrowieniu. Doskonale wiedziałam co muszę robić żeby wyzdrowieć. Wiedziałam, że moim lekarstwem jest odżywianie się. Pomimo tego ciągle odkładałam to konkretne działanie w czasie. Strach przed nieznanym mnie paraliżował. Bałam się jeść jak człowiek, bo w swojej bezpiecznej strefie odnalazłam komfort i coś tylko mojego. Nie obchodziło mnie, że to było destrukcyjne. Przez cały ten czas wiedziałam, że to nie jest dla mnie dobre, że to nie może tak dłużej trwać, ale twardo trzymałam się swoich przyzwyczajeń, bo przecież tylko to było pewne w moim życiu. Coś co zależy tylko ode mnie.. Tylko z czasem okazało się, że tak wcale nie jest. Im dłużej utrzymywałam ten stan tym trudniej mi było funkcjonować inaczej niż w schemacie obsesji wokół jedzenia, a raczej unikania go na setki sposobów. Byłam jednocześnie wściekła, że ta kontrola jedzenia w tak ogromnym stopniu owładnęła mój umysł, że już nie mogłam się skupić na niczym innym. Całe dnie były przepełnione myśleniem o tym żeby nie zjeść, ale nie umrzeć z głodu albo o tym, że boję się zważyć albo o tym, że znów będzie awantura w domu, że nie chcę jeść, że źle wyglądam itd. Do tego dochodził ciągły strach, że zemdleję albo się nie obudzę. Doskonale znałam konsekwencje utrzymywania tak skrajnego niedożywienia. Nie wiedziałam ile ważę, ale wiedziałam, że.. nie jem i to jest przyczyną moich dolegliwości, ciągłego bólu pochodzącego z wszystkich możliwych miejsc mojego ciała. Byłam na skraju załamania nerwowego. Ten obłęd i nieustanne lęki spowodowały, że powiedziałam „Dość! Czas spróbować żyć inaczej. Zacząć żyć w ogóle. Zobaczymy co się stanie. Przecież gorzej już być nie może”. I stało się. Kiedy po mału pozwalałam sobie na wsłuchanie się w sygnały, które daje mi mój organizm, głównie w głód, który zaczął się pojawiać kiedy zaczęłam regularnie jeść, to próbowałam zamiast go ignorować, (traktować jako zwykły ból, który uśmierzałam np. tabletką przeciwbólową) to pozwolić sobie na zwykłą ludzką czynność jaką jest normalne włożenie jedzenia do ust. Przestać wmawiać sobie, że tak kocham utrzymywać stan głodu. Z czasem czułam się silniejsza dzięki temu, że pokonuję tak silne przyzwyczajenie, którym było ignorowanie głodu. Dzięki odżywianiu się poczułam, że w końcu mogę skoncentrować swoją uwagę na czymś innym niż jedzenie, anoreksja, wygląd, chudość, jedzenie. Po mału mogłam skoncentrować swoją uwagę na obejrzanym filmie czy książce. Znów mogłam wymieniać swoje spostrzeżenia z drugą osobą na temat fabuły tych dzieł literackich czy filmowych. Kiedy nie odżywiałam się czułam nieustanną senność, znużenie, brak motywacji do czegokolwiek i te ciągłe depresyjne, destrukcyjne autodestrukcyjne myśli.. Niekończące się poczucie bezsensu i zrezygnowania.. Jedzenie ma znaczenie i wiem, że pomimo tego, że najczęściej łatwiej powiedzieć to wszystko niż zrobić muszę się zmuszać do nie poddawania się i do konsekwentnego podążania nową ścieżką, na którą weszłam. Przecież nie chcę wracać do tego piekła. Już znam je doskonale. Chcę w końcu doświadczyć czegoś innego..