Uzależnienie od autodestrukcji


Czy walczę..? Utrzymuję bieżący stan rzeczy. Pielęgnuję nawyki. Mam tego dość, ale na chwilę obecną, absurdalnie, mam wrażenie, że to utrzymuje mnie przy życiu/egzystencji. Nie mierzę się, nie ważę. Boję się tego, bo wbrew temu, że mam zaburzony obraz siebie widzę jak wszystko na mnie wisi i tu i ówdzie wystaje. Przez to, że „przez przypadek“ tak znów wychudłam wróciły moje objawy ze zdwojoną siłą. Jak to zauważam? Prawie stu procentowe skupienie na obszarze wagi, wyglądu, jedzenia. Spanie popołudniami, brak energii, zero realnego życia. Czuję się oderwana od rzeczywistości.

Zaznanie swobody kompletnej i spokoju duszy


Poziom mojego zmęczenia tematem przekracza wszelkie normy. Jestem atakowana autodestrukcyjnymi myślami nieustannie. Budzę się w nocy mając koszmary realniejsze od moich wyobrazen realności snów. Miewam kryzysy egzystencjonalne nie do opanowania. Mimo wszystko nie poddaje się. Szukam pomocy i wsparcia w dążeniu do.. zycia. Tak. Wspieram się pozytywnymi, motywujacymi haslami, ale przede wszystkim czytam niezwykle pomocne przemyslenia dziewczyn zdrowiejących z ed, pochodzacych zza granicy. Pisza na instagramie pod pseudonimami Amaliee, Healhly vansi, Fight the poop, Lord still loves me. Szczerze marzę żeby je kiedyś poznać na żywo.

Może to zabrzmi kuriozalnie, ale.. one uratowaly i ratuja mi zycie kazdego dnia. Ich wpisy, przemyslenia stricte zwiazane z trudami wychodzenia z zaburzen postrzegania swojego ciala i stosunku do odzywiania sie tak silnie do mnie trafiaja, ze przekladaja sie na moje postepowanie. A tego jeszcze nie bylo..

Poprzez umiejetne zadawanie pytan i przezyc z poziomu autopsji popartych dowodami pozwalaja mi zrozumiec, ze moje mysli i dzialania sa irracjonalne i tylko psuja mi zdrowie. Zarowno psychiczne jak i fizyczne. 

Wszystko jest po angielsku. Później je rozkminie i (może) przetłumaczę z angielskiego na polski, bo teraz oczy same mi sie zamykaja. 

Mialam dzisiaj kolejna prezentacje na uczelni. Zajecia pozwalaja mi sie oderwac od tych mysli, ale muszę przyznać, że nie na dlugo. To takie ulotne.

Jestem na siebie zla, ze tak stoję w miejscu. Drastyczna zmiana to to, czego potrzebuję. Tylko na jakiej płaszczyznie? 

Tak bardzo nie chce byc samotna. Siedzę w akademiku i tylko odganiam od siebie pełne rozgoryczenia i zrezygnowania myśli. Nie chcę pozwolić aby motywacja i marzenia nagle zniknęły.. żebym stanęła się obojętna. 

Nie chcę umrzeć za życia. Być zjawą kryjącą się przed dorastaniem i ludzką rzeczywistością przesiągniętą trudnościami, zmianami i nowymi wyzwaniami. Nie chce epatować negatywną energią.

Naprawdę tak bardzo chce coś osiagnać. Byc szczęśliwa, tak po prostu.. 

Żyć pełnią życia i poczuc sie wolną.. Zaznać swobody kompletnej i spokoju duszy. Tak trudnej do osiagniecia. Jeszcze trudniejszej do utrzymania...

Złudny mechanizm kontroli


Ukradkiem przemykam się przez kolejne martwe doby. Nigdy nie chcę robić z siebie ofiary losu, dlatego postanowiłam tak przystopować z pisaniem.. Moje myśli skupiają się wokół zaburzenia postrzegania. Siebie, odżywiania swojego mózgu, organizmu, ciała.. Jakiego ciała?! Nawet boję się zważyć. Ledwo co staję na wadze i się cofam. Nie chcę tego widzieć. Już prawie zauważyłam. Przeraziłam się. Nie chcę mieć tej stu procentowej pewności, bo tak mało jeszcze nie było. Mniej niż trzydzieści pięć przez cztery, przez trzy.. Aż do usr.. zero! Tak, to jest to, do czego dążę? Zero zero zero. To mnie usatysfakcjonuje?! Jestem zła.. Dlaczego ja to sobie robię. Dlaczego podtrzymuję ten mechanizm dający mi złudne poczucie kontroli..

Ludzie chcą się ze mną integrować. A ja ich odrzucam. Nie chcę tego. Ostatnio jeden z moich sąsiadów z piętra, z akademika spytał się wprost czy robię coś wieczorem i czy nie chciałabym się z nim poznać. Skłamałam, że już jestem umówiona. Oczywiście była to nieprawda. 

Czwarta rano. Typowa godzina do pobudki. Wstaję między czwartą a piątą już od bardzo dawna. To taka pora mojego comfort zone na odżywienie się.

Naczytałam się tych wszystkich motywujących do działania, do zmian, do wychodzenia ze sfery komfortu książek, ale.. one są jałowe, płoche. Nic nie dają. Nie działają. Jestem zakleszczona w puszeczce bez wieczka do otwarcia. 

Co ja piszę.. Po prostu jestem na siebie strasznie zła. Nie chcę doprowadzać się do stanu kiedy przez ból głowy i brzucha nie mogę wstać z łóżka. Aktualnie mam tylko rano energię na cokolwiek.. A tak bardzo chcę być silna. Zrobić COŚ z czego będę zadowolona, czym będę mogła się pochwalić przed światem. Powiedzieć: „Tak, to moja zasługa. Tak, to moje dzieło. Ja tego dokonałam“. Póki co mogę się pochwalić ekspresową utratą masy ciała.. Tak, to mi wychodzi doskonale. Ścisła kontrola.. ale nie jestem jedyna. To nie jest „dziedzina“ w której chcę być najlepsza. Chcę być dla siebie dobra i dbać o siebie.. a także o swoją rodzinę, którą tak bardzo ranię.

Mimo to dalej mam nadzieję, wciąż wierzę w pozytywny przebieg sytuacji.. Jestem silna i dam sobie radę. Muszę. Ta mała (?) pozytywna myśl, iskierka, która tkli się we mnie i nie pozwolę jej zgasnąć sprawia, że chcę walczyć, bo mam po co.