,,W sieci remisji i nawrotów… Historia Anny" czyli mój wywiad dla portalu Uzaleznieniabehawioralne.pl

W celu szerzenia swoistej misji odnośnie pomocy, dawania nadziei i wsparcia borykającym się z zaburzeniami odżywiania udzieliłam wywiadu dla portalu uzaleznieniabehawioralne.pl, w którym opowiedziałam swoją historię zaburzeń odżywiania oraz podzieliłam się swoimi refleksjami wynikającymi z mojego doświadczenia. To był długi wywiad, który ostatecznie zajął około trzynaście stron zoptymalizowanego tekstu, ale na potrzeby portalu został skrócony do paru stron dlatego postanowiłam, że całość umieszczę poniżej, a skondensowana wersja znajduje się tutaj: https://www.uzaleznieniabehawioralne.pl/zaburzenia-odzywiania/w-sieci-remisji-i-nawrotow-historia-anny/ (pod tytułem tekstu znajduje się losowy obraz wybrany ze stockowych zdjęć przez Redakcję).

1. Z zaburzeniami odżywiania boryka się Pani od lat. Czy potrafi Pani wskazać, kiedy i od czego się one zaczęły? 

Zaburzona relacja z jedzeniem pojawiła się u mnie w wieku 13 lat. Wiele czynników złożyło się na to, że to właśnie obsesyjne restrykcje dietetyczne przerodziły się w silne zaburzenia odżywiania, ale myślę, że jeśli miałabym wskazać dokładną sytuację to wszystko zaczęło się po koloniach, na które wyjechałam na wakacje po szóstej klasie szkoły podstawowej. Bardzo po nich schudłam. To był przypadek, prosty skutek uboczny  wynikający ze zwiększonej ilości ruchu połączonej z bardzo małą ilością spożywanych przeze mnie kalorii. Pamiętam, że jak wróciłam do rodzinnego miasta to wszyscy pozytywnie komentowali moją zmianę. Stwierdziłam wtedy, że im chudziej tym lepiej więc postanowiłam rozpocząć intensywnie ćwiczenia fizyczne całymi dniami. Do tego dołączyłam głodówki. Absurdalne jest to, że ja w okolicach 11-12 roku życia miałam wręcz wstręt do chudości. Płakałam gdy ktoś mówił, że jestem za chuda. W wieku 11 lat nie miałam problemów z jedzeniem, traktowałam je jak normalna dziewczynka w tym wieku. Głównie jako źródło energii do codziennej aktywnej zabawy tj. rower czy rolki. Nie zwracałam szczególnej uwagi na to co jem, ale zawsze były to zdrowe i pełnowartościowe posiłki, bo tak się jada u mnie w domu. Czerpaliśmy przyjemność z jedzenia warzyw i owoców. Od dziecka razem z bratem byliśmy nauczeni zdrowej kuchni. Pomimo tego, ciągle słyszałam jaka to jestem chuda, że wyglądam jak anorektyczka.. Na początku puszczałam to mimo uszu, nie zastanawiałam się nad tym zbytnio, nie interesowała mnie kwestia mojej wagi. Jednak później kiedy zachciałam „lepiej wyglądać“ czyli przybrać, postanowiłam, że „wezmę się za siebie“ jedząc słone przekąski. Tak było jeszcze na początku 2007 roku, kilka miesięcy przed zachorowaniem na anoreksję.. Z czasem trochę „lepiej wyglądałam“, ale w pewnym momencie, w okolicach wakacji, całkiem przypadkowo natrafiłam na stronki typu pro-ana. Nigdy wcześniej nie chodziłam po tego typu portalach. Ten jeden jedyny raz, kiedy próbowałam wręcz pomóc tym dziewczynom, pisząc, że się niszczą, prowadzą do śmierci swoim zachowaniem, drastycznym głodowaniem. Powtarzałam, że są takie chude, że to aż przerażające... Pamiętam jak bardzo zszokowało mnie to, co tam przeczytałam. Wyłączyłam te strony, ale echo ich obsesyjnych słów przelanych na blogi regularnie plątały się po mojej głowie. Kiedy brałam prysznic przypominały mi się teksty z forum: „zjadłam liść sałaty, a potem poszłam biegać. Pewnego dnia, schyliłam się i widziałam jak pękała mi skóra na plecach w okolicach kręgosłupa“. Byłam przerażona, ale to wtedy cicho zagnieżdżały mi się w podświadomości te chore obsesyjne myśli, ale tłumiłam je. Chciałam, żeby zamilkły, bo pragnęłam zapomnieć o straszliwym losie tych zagubionych dziewczyn. Tak je wówczas postrzegałam. Niestety z czasem czytanie tego typu treści wręcz zachęcało mnie do restrykcji, a potem zamieniło w uwielbienie do chudości.. To było tego samego roku kiedy pojechałam na kolonie, o których wspominałam. Skoro moja metamorfoza wywołała takie poruszenie i podziw to pomyślałam, że chcę wyglądać jeszcze lepiej i jeśli schudnę więcej to z pewnością spotkam się z jeszcze większym uznaniem.. Nie przypuszczałam, że to przerodzi się w obsesję bycia jak najchudszą.. W intensywne ćwiczenia całymi dniami aż do utraty tchu i rezygnacja z jedzenia.. Błyskawicznie chudłam. Był moment, że bałam się zwilżyć usta wodą, żeby „nie zepsuć efektu“. Byłam przekonana, że kalafior gotowany na parze sprawi, że zaraz gdzieś znów mi się „coś odłoży“ i wszystko pójdzie na marne. Tak strasznie bałam się jeść, że mama bezzwłocznie  skontaktowała się z lekarzem, który stwierdził zagrożenie życia po czym skierował mnie do najbliższego szpitala na oddział psychiatryczny, w którym znalazłam się razem z ludźmi zmagającymi się z przeróżnymi zaburzeniami psychicznymi. Wszystko działo się niesamowicie szybko, bo już na początku września 2007 roku znalazłam się na oddziale więc dynamika tych wydarzeń była bardzo duża. To był niezwykle intensywny czas. Kiedy wspominam te chwile to aż plączą mi się myśli.. W życiu nie pomyślałabym, że można psychicznie tak szybko popaść w paranoję i  tak bardzo się niszczyć, doprowadzając do obłędu. Gdybym tego nie przeżyła to w życiu bym nie uwierzyła, że zaburzenia odżywiania potrafią tak szybko postępować i powodować tak drastyczne spustoszenie w organizmie. 

Po szybkiej interwencji i pobycie w pierwszym szpitalu psychiatrycznym, w którym było wolne miejsce czekałam na przewiezienie do innego specjalistycznego, z oddziałem dla osób z zaburzeniami odżywiania. Spędziłam w nim kilka miesięcy, a po wyjściu kontynuowałam leczenie u siebie w mieście rodzinnym. Niestety nieskuteczność leczenia sprawiła, że znowu wylądowałam na oddziale.. Tym razem na około siedem miesięcy, a po nim ponownie rozpoczęła się obsesja odchudzania i na nowo wpadłam w spiralę nieustannych restrykcji dietetycznych i wykańczających treningów.. 

Jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi.. nie robiłam tego celowo! To uzależnienie od odchudzania, z którym bardzo trudno skończyć, bo restrykcje dietetyczne i obsesyjna kontrola działa na osoby z zaburzeniami odżywiania jak środki odurzające takie jak narkotyki i alkohol i to nie jest określenie na wyrost. Wie o tym każdy kto borykał się z zaburzeniami odżywiania lub zna osobę, która się z tym zmaga i widzi jak wygląda życie z taką osobą. Niestety nieumiejętne leczenie szpitalne połączone z panicznym strachem przed utratą kontroli nad swoim ciałem i jego wyglądem sprawiają, że to zaburzenie wraca i na wiele lat zamienia się w serie remisji i nawrotów.. 

2. Często zaburzenia odżywiania są konsekwencją zaburzonych relacji rodzinnych. Jak opisałaby Pani więzi zachodzące w Pani rodzinnym domu? 

Przyznam z wielką radością, że moja rodzina zawsze była dla mnie wsparciem. Mam bardzo dobry kontakt z najbliższymi, sporo ze sobą rozmawiamy na wszystkie tematy i bardzo to sobie cenię. Jestem wdzięczna za to, bo wiem, że większość osób, które zmagają się z zaburzeniami odżywiania właśnie poniekąd przez zaburzoną relację rodzinną popadają w zaburzenia jedzenia. Ja miałam dzieciństwo jak z bajki! Kochającą rodzinę, wspólne wyjazdy z rodzicami i bratem bliźniakiem, (z którym mam świetny kontakt po dziś dzień)  począwszy od pobliskich wędrówek, po wyjazdy za granicę, na kempingi i indiańskie wigwamy. Wszystko dzięki szalonym rodzicom z fantazją i umiłowaniem do przygód. Niestety pomimo tego, że wszystko układało się pozytywnie to zły stan zdrowia taty sprawił, że umarł kiedy mieliśmy z bratem 11 lat.. Bardzo to przeżyłam, trudno mi było się z tym pogodzić. Często podczas terapii zwracano uwagę na ten fakt i wskazywano, że to pewnie był jeden z czynników, który spowodował, że popadłam w zaburzenia odżywiania. Myślę jednak, że nie był to główny czynnik, bo obok tak traumatycznego przeżycia jakim jest śmierć rodzica pojawiło się wiele innych, które sobie uzmysłowiłam zarówno podczas spotkań z psychoterapeutką jak i sama na drodze obserwacji i analizowania swoich myśli czy zachowań. Pomógł mi w tym mój pamiętnik, który prowadziłam bardzo aktywnie. Pisałam go regularnie, praktycznie codziennie od czasów podstawówki (pierwsze poważne przemyślenia i zapiski w wieku 10 lat) aż do czasów studiów! Liczy on setki odręcznie pisanych stron.. Wiele wpisów wciąż trudno mi się czyta, bo widzę jak bardzo emocjonalnie podchodziłam do wielu sytuacji w moim życiu.. Dziś, jako dorosła kobieta widzę jak ważne były dla mnie pewne wydarzenia. To pozwala zrozumieć wiele sytuacji, które wydarzyły się potem w przyszłości w moim życiu. Pomimo tego, że wracanie myślami do często trudnych przeżyć wywołuje we mnie silne emocje, często przywołując niechciane wydarzenia to od dawna myślę nad wydaniem tych zapisków w formie e-booka albo książki. Wydaje mi się, że jest szansa, że będą one pomocne dla osób, które borykają się z takim problemem, ale także dla rodziców oraz specjalistów leczących zaburzenia odżywiania czy też osób, które piszą pracę dyplomowe na ten temat itp. Tym bardziej, że kiedy spędziłam ok. siedem miesięcy w wieku 15-16 lat w szpitalu mam zapiski z każdego dnia. Widać tą przemianę, mój sposób myślenia itd. To otwarta sprawa. Czas pokaże co z tym zrobię i czy zdecyduję się zająć tym tematem. 

3. Mimo lat w chorobie i podjętej terapii nie mówi Pani o tym, że z nią wygrała. Zaburzenia odżywiania opisuje Pani jako chorobę z remisjami. Czy aktualnie jest Pani w okresie remisji? 

Zaburzenia odżywiania są na tyle przebiegłe, że tak, bardzo często mają charakter sinusoidalny czyli po okresie „podleczenia” (nie używam określenia „wyleczenia się” bo to na tyle skomplikowana choroba, że nie sposób jasno stwierdzić pełne wyzdrowienie) następuje nawrót.. Często spotykam się z określeniem, że każdy nawrót jest gorszy od poprzedniego..  Tak też było u mnie. Po wyjściu ze szpitala w 2009 roku lat aż do  2017 roku radziłam sobie sama. Skończyłam szkołę, potem studiowałam, zajmowałam się swoimi zainteresowaniami.. Do ponownego rozpoczęcia leczenia zmusił mnie nawrót choroby i sytuacja, w której znalazłam się w wieku 23 lat czyli mój tragiczny stan zdrowia spowodowany ograniczaniem jedzenia do minimum, a tak naprawdę skrajnymi głodówkami, do których wróciłam pomiędzy czwartym a piątym roku studiów magisterskich. Trudno mi wskazać dokładną przyczynę dlaczego znów to „uzależnienie od niejedzenia” wróciło. Wiele czynników się na to złożyło, ale głównej przyczyny upatruję w tym, że u mnie zaburzenia jedzenia stały się pewnego rodzaju metodą na „radzenie sobie” z emocjami. Wszelkimi silnymi emocjami, które od zawsze mi towarzyszą bez względu na sytuację życiową, bo jestem wysoko wrażliwą osobą o cechach perfekcjonistycznych.. Intensywnie wszystko przeżywam. Moje zachowanie jest impulsywne i wybuchowe. Dlatego moje zaburzenia odżywiania nasilają się kiedy przeżywam silny stres lub czuję się zagubiona, niepewna, zdenerwowana czy sfrustrowana.. Kiedy odczuwam pustkę czy zwątpienie, poczucie beznadziei itp. 

Dokładnie pamiętam strach, który wtedy odczuwałam. Wiedziałam, że byłam na skraju życia i śmierci.. Ważyłam tak mało, że po obliczeniu BMI wyszło około dziesięć.. Była to waga „z dwójką z przodu” i autentycznie bałam się, że umrę. O powadze sytuacji dodatkowo uświadomił mnie mój lekarz pierwszego kontaktu, do którego od razu się udałam kiedy całkiem przypadkowo tak naprawdę ujrzałam tak przerażająco niski numer na wadze i kiedy dotarło do mnie w jakiej niebezpiecznej sytuacji dla swojego zdrowia jestem.  To był zdecydowanie punkt zwrotny mojego życia. Podjęłam się prywatnemu leczeniu, bo w moim wieku (wówczas 23 lata) nie przyjmują na oddział w publicznym szpitalu, w którym się leczy zaburzenia jedzenia. Z resztą nawet gdyby przyjmowali to ja zrobiłabym wszystko żeby tego uniknąć, bo wiem jak takie leczenie wygląda. W końcu jako nastolatka spędziłam około siedem miesięcy w jednym w nich. 

Pamiętam intensywność spotkań ze specjalistami.. Chodziłam do psychodietetyczki dwa razy w tygodniu od października 2017 do kwietnia 2018 roku i na każdej wizycie miałam analizę składu ciała i omawianie mojego odżywiania.. Zawsze też „dodatkowo” prowadziła ze mną terapię (pomimo tego, że regularnie miałam także psychoterapię u innej osoby), nie nazywając tak tego wprost. Po ok. pół roku prywatnego leczenia przybrałam na wadze, ale dalej to była bardzo niska masa ciała. Wiedziałam, że jestem dopiero na dobrej drodze ku wyjściu z anoreksji, zarówno fizycznie jak i psychicznie, ale pomimo tego zdecydowałam, że dalej już sama sobie poradzę więc przerwałam leczenie. Przyznam szczerze, że zarówno moja psychodietetyczka jak i psychoterapeutka nie podzielały mojego entuzjazmu, ale wiedziałam, że tak naprawdę wszystko w moich rękach. Czułam, że specjaliści pomogli mi tyle ile mogli. Wiedziałam, że muszę podjąć tą decyzję i konsekwentnie się jej trzymać. Być w tym tak dokładna i rygorystyczna jak podczas choroby i w swoim ograniczaniu jedzenia. Zatem to jest kwestia decyzji. Teraz. Dzisiaj. Jutro może być już za późno. Wiem jakie życie jest kruche. Jestem ja, moja walka każdego dnia o siebie, swoją przyszłość, swoje zdrowie i przyszłe życie! Bardzo chcę się rozwijać. Przełamywać się i pokonywać swoje strefy komfortu. Udowadniać, że „Impossible is nothing”. W końcu to motto powstało, aby przekraczać swoje granice, które myśleliśmy, że są nie do pokonania oraz po to, by dawać odwagę tym, którzy w siebie wątpią, a tak bardzo chcą pokonywać swoje słabości czy ograniczenia aby osiągnąć satysfakcjonujące i szczęśliwe życie, którego pragnie każdy z nas. 

Jak sobie radzę od czasu zakończenia prywatnego leczenia parę lat temu? Nie będę udawać, że cudownie ozdrowiałam po kilkunastu spotkaniach ze specjalistami, bo wyjście z zaburzeń jedzenia to proces. Zdarzają się lepsze i gorsze okresy. Typowa sinusoida, przeplatanka remisji i nawrotów.  Kiedy zerwałam współpracę ciągle powtarzałam sobie, że zrobiłam to w zgodzie ze sobą. Myślałam sobie „Jedzenie i ta chorobliwa obsesja odchudzania nie będzie rządziła moim życiem. Zawalczę o zdrowie i pokażę swoją siłę i determinację w walce o siebie i życie wolne od więzienia, którym są zaburzenia odżywiania. Chcę być sobą, a nie znerwicowaną i przewrażliwioną osobą skoncentrowaną tylko na swoim wyglądzie, jedzeniu, wadze, cyferkach". Skoro mam „na tyle silną wolę" żeby się głodzić to teraz jestem w stanie powiedzieć sobie „stop” i przerwać tą autodestrukcję, która prowadzi tylko do śmierci. Bardzo dobrze odwierciedla moje myślenie cytat pochodzący z nagłówka mojego bloga „If you find yourself in a hole, the first thing to do is stop digging”. 

4. Liczenie kalorii, wycieńczające ćwiczenia, niejedzenie… Jak u Pani objawiała się choroba w jej czynnej fazie? 

Podczas wielu lat choroby stosowałam różne metody, które prowadziły do drastycznej utraty masy ciała, ale nie chcę się nimi dzielić, bo to nigdy nie będzie pomocne dla nikogo. Co więcej, uważam, że takie opisy mogą poważnie zaszkodzić.. To nie będzie przestrogą dla nikogo, a często zdarza się, że opisy niebezpiecznych zachowań dotyczących odchudzania stają się wręcz inspiracją dla osób, które chcą schudnąć za wszelką cenę albo tkwią głęboko w swoich zaburzeniach odżywiania i np. „szukają sprawdzonych sposobów” na to, aby pozbyć się jak największej liczby kilogramów... 

5. Czy Pani decyzja o terapii była związana z jakimś przełomowym momentem? Dzięki czemu/komu podjęła Pani leczenie? 

To zależy, który okres leczenia brać pod uwagę, bo pierwszy okres odbyłam jako trzynastolatka, która wylądowała w szpitalu pod przymusem także za pierwszym razem na siłę tak naprawdę uczestniczyłam w spotkaniach z psychologiem (Pierwsze spotkania ze specjalistą były właśnie z psychologiem, a nie z psychoterapeutą. Myślę, że warto zwrócić na to uwagę, bo to znacząca różnica). 

Natomiast przełomowym momentem aby naprawdę rozpocząć leczenie była autentyczna wizja śmierci. Miało to miejsce kiedy byłam już dorosłą osobą, bo w wieku 23 lat. Moje zaburzenia jedzenia nasilały się przez lata, ale nie zdominowały mojego życia, bo „żyłam z pozoru normalnie” tzn. studiowałam, spotykałam się ze znajomymi, miałam swoje zainteresowania.. Pomimo tego lekceważyłam poważne objawy, co sprawiło, że doprowadziłam się do skrajnego niedożywienia i sytuacji, w której mogę umrzeć w każdym momencie przez zatrzymanie akcji serca albo niewydolności wielonarządowej. Wtedy dopiero dotarło do mnie, że jak nie zacznę poważnie traktować tego, że moje mocno zaburzone relacje z jedzeniem mogą skończyć się tragicznie to moje życie może się szybko skończyć, a ja chcę żyć, spełniać swoje plany i marzenia. 

6. Jak wspomina Pani okres leczenia? Co było szczególnie trudne? 

Prawdziwą próbę wyjścia z leczenia podjęłam tak naprawdę świadomie kiedy już byłam dorosłą osobą, bo w wieku 23 lat. Wtedy rozpoczęłam próbę kolejnego leczenia w październiku 2017 roku. Bardzo zaangażowałam się w nie i postępowałam zgodnie z poradami specjalistów. Stosowałam się do wszystkich zaleceń. Było to dla mnie ogromne wyzwanie, bo autentycznie bałam się jeść i przełamanie tego lęku było najtrudniejsze. Oswojenie się z nim i zaakceptowanie, że odżywiając się nie robię niczego złego, a wręcz przeciwnie.. Pamiętam jacy wszyscy byli wtedy ze mnie dumni, bo widzieli jak trudne wówczas było dla mnie zaufanie specjalistom i postępowanie zgodnie z narzuconym planem.. Moja psychodietetyczka powiedziała na pewnym etapie leczenia, że „takie cuda się nie zdarzają przy tak zaawansowanej anoreksji”. Moja rodzina też była dumna, spędzaliśmy razem czas, to był okres kiedy sporo podróżowaliśmy i robiliśmy niesamowite rzeczy.. Tak wiele się wtedy zmieniło! Bardzo tego chciałam i bliscy pomagali mi spełniać plan wyjścia z choroby, który nie ukrywam, był okupiony lękiem, łzami, chwilami zwątpienia i bólu, ale wiem, że naprawdę warto się przełamywać i pokonywać swoje demony, bo życie w klatce, którą tak naprawdę same/sami sobie nakładamy to piekło! Po co mamy w nim tkwić? Myślę, że sukcesem było też dla mnie przełamanie swoistego tabu i opublikowanie (po tak naprawdę wielu, wiele latach wzbraniania się przed „powiedzeniem tego na glos”) swojej historii na swoim blogu psychologicznym https://an-arouse.blogspot.com 

7. Obecnie wiele młodych dziewcząt choruje za zaburzenia odżywiania. W czym postrzega Pani główny czynnik ryzyka popadnięcia w anoreksję czy bulimię? 

Myślę, że jednym z głównych czynników jest na pewno charakter osób, które popadają na anoreksję czy bulimię. To osoby perfekcjonistyczne, zdyscyplinowane, wymagające od siebie, ambitne i najczęściej nadwrażliwe oraz posiadające cechy osób z WWO czyli wysoko wrażliwych. To często wskazywany czynnik i uważam, że słuszny. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na to, że z zaburzeniami odżywiania wiąże się wiele stereotypów, które wynikają z niewłaściwego rozumienia ich istoty. Jednym z popularniejszych jest ten, który spłyca powagę tego zaburzenia zarzucając, że to „choroba rozpieszczonych nastolatek”, którym zależy tylko na wyglądzie. To błędne myślenie sprawia, że często bagatelizuje się pierwsze objawy choroby u młodych osób. Zazwyczaj jest tak, że za odmawianiem sobie jedzenia kryją się poważniejsze problemy, do których nie należy jedynie brak akceptacji swojego ciała. Warto zatem zwrócić uwagę na to, że zaburzenia odżywiania nie zawsze są spowodowane pogonią za osiągnięciem określonej sylwetki, chęcią bycia podziwianym. Często te czynniki występują jedynie na początku zaburzenia lub stanowią jeden z wielu powodów, dla których pojawił się problem z jedzeniem. Istotnym jest zaznaczenie również, że obok deficytu kalorycznego to predyspozycje genetyczne stanowią ważny powód, dla którego tak trudno poradzić sobie z chorobą. 

8. Co poleciłaby Pani dziewczętom, które „idą” w kierunku odchudzania? 

Zanim odpowiem na pytanie chciałabym zaznaczyć, że pomimo tego, że odchudzanie najczęściej jest spowodowane niezadowoleniem z własnego ciała, chęcią pozbyciu się kilku kilogramów i tak też było u mnie to nie zawsze tak musi być. Dlatego pomimo tego, że dla mnie ten proces skończył się zaburzeniami odżywiania nie oznacza to, że dla każdego próba zredukowania swojej masy ciała „zajdzie za daleko”. Zwracając uwagę na pewne zachowania, które mogą się pojawić podczas tego procesu na pewno nie chcę tego demonizować przez pryzmat swoich przejść i mówić: „Najlepiej to w ogóle się nie odchudzajcie, bo nigdy nie wiadomo czy przypadkiem nie zachorujecie na anoreksję”, bo odchudzanie samo w sobie nie jest złe (w końcu nie zawsze wynika jedynie z braku akceptacji swojej masy ciała, bo może to być zalecenie lekarza. To oczywiście wszystko zależy od stanu zdrowia), jeśli będziemy się obserwować podczas tego procesu i nie posuwać się do drastycznych środków oraz nie robić tego „za wszelką cenę”. Warto zwracać uwagę na swoje podejście do jedzenia, swojego wyglądu i ćwiczeń podczas całego procesu. Myślę, że warto pomyśleć nad tym aby powiedzieć najbliższym jakie ma się plany odnośnie swojego odchudzania, bo w sytuacji kiedy zacznie się dziać z nami coś niepokojącego to właśnie najbliżsi będą mogli zwrócić uwagę, że „coś jest nie tak” i że to nasze odchudzanie „zaszło za daleko”. Co mam na myśli? W sytuacji kiedy jedzenie i utrata kilogramów stanie się dla nas najważniejsze, będzie „celem samym w sobie”, zastąpi nasze zainteresowania, zaczniemy rezygnować z życia towarzyskiego na rzecz treningu czy „strachu przed niezaplanowanym posiłkiem” i że „tracimy nad tym kontrolę” oraz będziemy mieli poczucie, że „to silniejsze od nas”, kiedy jedzenie stanie się dla nas problemem, kiedy zaczniemy obsesyjnie pilnować godzin i porcji spożywanych posiłków, kiedy pojawią się myśli, że „za dużo zjedliśmy”, zaczniemy coraz bardziej rygorystycznie podchodzić do swojej diety, stosować jeszcze większe restrykcje dietetyczne, eliminować kolejne grupy produktów oraz zbyt obsesyjnie się sobie przyglądać w lustrze, mierzyć swoje części ciała, ważyć i mierzyć każdy kęs jedzenia zanim włożymy go do ust, stawać kilka razy dziennie na wadze itp. To są poważne objawy, które mogą przerodzić się w zaburzenia odżywienia dlatego wtedy warto szybko zareagować i zastanowić się „czy moje odchudzanie przypadkiem nie jest czymś więcej niż tylko próbą redukcji masy ciała? 

9. Czy dziś czuje się Pani szczęśliwą kobietą? 

Bywam szczęśliwą osobą, bo potrafię cieszyć się z tego co mam i jak wiele osiągnęłam pomimo zaburzeń odżywiania, które nie stały się moją tożsamością i nie zdominowały mojego życia. Czuję wdzięczność za to jak bardzo wspierającą mam rodzinę i za siłę, którą w sobie odnalazłam w walce z chorobą. Małe rzeczy czy przyjemności dnia codziennego sprawiają, że naprawdę potrafię zatrzymać się na chwilę i pomyśleć: „Ania, daj sobie przyzwolenie na cieszenie się tą chwilą i na czerpaniu z niej radości”. Przekonuję samą siebie, że mam powody do tego, aby być szczęśliwą. Staram się skupiać na pozytywach w swoim życiu, a nie koncentrować na tym na co często nie mam wpływu, ale przy moim charakterze i perfekcjonizmowi trudno być tak do końca usatysfakcjonowanym i spełnionym. Niemniej jednak pracuję nad swoim podejściem do życia każdego dnia. Co więcej, radość sprawia mi to, że czuję w sobie misję. Chciałabym pomagać, dawać nadzieję i wsparcie innym borykającym się z zaburzeniami odżywiania. Osoby zmagające się z problemem z odżywianiem, szczególnie te z anoreksją wciąż ulegają stygmatyzacji. Pomimo tego, że widzę, iż szerzenie świadomości wokół tych zaburzeń przybiera na sile to tak naprawdę wciąż panuje sporo związanych z nimi szkodliwych stereotypów. Chcę szerzyć świadomość wokół tego tematu, przełamywać tabu i być pewnego rodzaju „ED Recovery Coach”. Wiem, że przy odpowiedniej motywacji i wsparciu specjalistów można sobie z poradzić z zaburzeniami odżywiania, o czym świadczy szereg świadectw ludzi, którzy wygrali z zaburzeniami odżywiania, często wręcz twierdzących, że możliwe jest całkowite uwolnienie się od nich. Powinno się zaznaczyć, że szukanie pomocy specjalisty i otwarte mówienie o problemach to żaden wstyd! Wręcz przeciwnie. To wyraz odwagi i dojrzałości. Walki o siebie, swoje życie i przyszłość. Warto jak najwcześniej dać sobie pomóc, bo zaburzenia psychiczne pogłębiają się z nimi nie robi. Musimy pamiętać, że mamy tylko jedno życie.