Przekroczenie poziomu ambiwalencji uczuć


Jestem na tyle zafiksowana i zaślepiona swoimi przyzwyczajeniami, że jestem w stanie zrezygnować z normalnego życia towarzyskiego dwudziestolatki. Tak to wygląda. Muszę to przyznać, bo udawanie przed samą sobą jest bez sensu. Z resztą całe moje postępowanie jest irracjonalne i abstrakcyjne. Po co utrzymywać się w stanie, w którym się nie chce być i które nic nie daje tak naprawdę.. A mimo to wciąż twardo stoję w tej pozycji. Nieustannie pielęgnuję swoją destrukcję. Dlaczego tak jest.. Dlaczego każda chwila zapomnienia i skupienia się na wszystkim innym pokutowana jest kilkukrotnym spiętrzeniem restrykcji.. To mnie wykańcza. Powoduje, że moja motywacja słabnie, a pragnienia stają się wspomnieniem pełnym rozgoryczenia i bólu. Może ta samotność tak na mnie działa.. Jestem wśród ludzi, ale w środku czuję pustkę, którą nie wiem jak zapełnić. Nie mogę znaleźć kogoś, z kim chciałabym spędzać czas więc wybieram obcowanie w pojedynkę. Trudno mi zmusić się do kontaktu kiedy czuję, że to nie przynosi mi ani radości ani spełnienia ani poczucia potrzebną.. Mam nadzieję, że ten stan minie, a moje zszargane nerwy w końcu się ustabilizują do względnie normalnego poziomu. 

Już za dni parę wracam znów do domu na Święta. Wolne do siódmego stycznia. Co ja zrobię z tym czasem? Męczy mnie ciągłe znajdywanie nowych filmów czy zabijanie czasu na wszystkim i niczym. Chcę się rozwijać w jakimś kierunku. Mieć jakąś pasję. Mam wrażenie, że wciąż to powtarzam.. Dzieje się tak tylko dlatego, że to dla mnie bardzo ważne. To sprawia, że mam motywację aby się nie poddać.. bo gdzieś tak w głębi duszy mam nadzieję, mocno wierzę, że w końcu odnajdę swój sens. Plotę głupoty.. Może dlatego, że niemalże codziennie budzę się i wstaję o czwartej rano. Bez powodu. Paranoja. Wtedy kiedy wszyscy się budzą, u mnie jest środek dnia. Mam wewnętrzną potrzebę wyróżniania się oraz charakteryzowania się silną odrębnością wyglądu i postępowania! A niech to.. Jestem wściekła! Mogę wszystko, potrzebuję życiowego rozpędu. Nie znoszę zamulonej stagnacji, a studia są jej nieodłączną częścią. Nie chcę odstresowywać się czy resetować się jak typowy student – picie, palenie i tym podobne. Potrafię asertywnie powiedzieć nie. Nie chcę pić. Nie mam ochoty. Bez powodu. Z resztą większość moich wyborów wnioskuję bądź kwituję stwierdzeniem nie, bo nie. Sama nie wiem jak się mam. Przekroczony poziom ambiwalencji uczuć i postrzegania.. 

Rytualne restrykcje goniące restrykcję


Powrót do akademika traktuje jako jak najbardziej potrzebną dla mnie odmianę. Przez ostatnie półtora miesiąca każdą minutę poza uczelnią spędzałam tak naprawdę sama. W pustym domu u Z., którzy zostawili nam klucze, wyprowadzając się do Poznania, zostawiając swoje dawne mieszkanie na sprzedaż.

Wczoraj spędziłam popołudnie i wieczór z B., która podekscytowana opowiadała o swoich przeżyciach na wyspie w G., gdzie pracowała przez trzy miesiące jako kelnerka w hotelu cztero i pół gwiazdkowym. A ja.. Co robiłam podczas wakacji? Obsesja goniła obsesję. Restrykcja goniła restrykcję.

Niby czytam motywujące do zdrowienia blogi i książki, ale czuję, że „to“ tkwi we mnie zbyt głęboko żeby tak lekko to wykorzenić.

Mieszkam w Domu Studenckim nr.1, tak jak rok temu przez dwa miesiące.. Z tym, że teraz sama. Tak chciałam. Jestem typem samotnika. Lubię wstawać skoro świt. Dzisiaj nawet przed piątą.. Mimo, że pózno usnęłam. Przyzwyczajenie jest niesamowicie silne. Nie ukrywam, ze ma to związek z moimi jedzeniowmi rytualami. Nigdy nie zjem wieczorem, mimo, ze jestem tak glodna.. Dlatego wstaje wczesnie i jem to, na co mam ochote, albo to, co sobie przygotowalam. To jest tak bardzo zaburzone, a ja to podtrzymuje. Po prostu dzieki temu czuje sie bezpieczna, czuje, ze cokolwiek kontroluje w stu procentach. Jak mam z tego zrezygnowac? Dlaczego mam przestac? Co będę miała w zamian? Nic nie sprawia, ze czuje autokontrole. Tylko ten aspekt mojej codzienności pozwala mi na poczucie, ze „jestem Panią swojego życia“.. ale czy tak naprawdę jest.. Pogubiłam się. Ciągle się gubie. Nie odnajduje sie. Juz od tak dawna.

A za kilka godzin przyjeżdża mama z M przywieźć mi resztę rzeczy, ubrania, kosmetyki i tym podobne. Mam tutaj mnóstwo miejsca, dwie duże szafki z pulkami, szeroką szafkę ścienną i dużą szafę, także z szafkami. Cały pusty, ale odremontowany pokój. Co ja zrobię z taką ilością miejsca?
Dodatkowo, nieustannie ogarnia mnie „to“ poczucie.. Tak intensywnie czuję, że nie wykorzystuję swojego silnego potencjału samodyscypliny, samozaparcia. Gdybym tylko znalazła sobie prawdziwą pasję będącą silnym punktem zaczepienia w zdrowiu.. odrywającym mnie od ed.. Byłabym w siódmym niebie, bo wiem, że dałabym z siebie wszystko. Zaangażowałabym się na sto procent. Jestem tego pewna. Szukam? Poddałam się? A może „to“ samo mnie znajdzie, a ciągłe ubolewanie, że „jeszcze nie“ tylko pogłębia moją frustrację..? Po prostu odnoszę nieodparte wrażenie, że mój czas nie jest nieograniczony, każdy dzień zbliża mnie do końca.. A mam tylko jedno życie, które chce przezyc radośnie i w zgodzie ze sobą. W zgodzie ze swoim ciałem i psychiką. Chcę znalezc równowagę i ją utrzymać. Chcę zaakceptować siebie, iść do przodu, po swoje marzenia.. Tak to górnolotnie brzmi. Taa, po jakie marzenia?! Czym one są tak naprawdę. Kim jestem i kim się stanę..

Postrzeganie i funkcjonowanie


System funkcjonowania mojego postrzegania jest dla mnie ogromną zagadką. Jak można być tak upartym i zawziętym w swojej obsesji.. Nie mogę wprost uwierzyć, że moje życie składa się w przeważającej części z cyferek i miar. Wag, gramów i centymetrów. Staję na wadzę regularnie, zawsze nieuważnie żeby nie mieć stu procentowej pewności ile ważę.. Jednakże dzisiaj stanęłam dość stabilnie i okazało się, że ważę o wiele mniej niż myślałam.. To znaczy przypuszczałam, że gdzieś w okolicach, hm, trzydzieści sześć (co i tak jest strasznie mało, wiem..) ale okazało się, że jest o wiele mniej! Ostatnio często budzę się w nocy i nasłuchuję bicia swojego serca. Tak, jak miało to miejsce podczas wakacji cztery lata temu kiedy nie mogłam siąść na krześle przez bolącą mnie kość ogonową. Teraz zaczęło być podobnie, ale nie aż tak.. Wbrew temu, waga nie kłamie.. ale jak to jest możliwe.. ostatnio zarzucałam sobie, że za dużo jem, a tu proszę.. Może mój metabolizm ekstremalnie się przyspieszył przez te kilkunasto (ostatnio dwadzieścia dwa) kilometrowe spacero-marsze? Kto normalny podczas mrozu szybko spaceruje po około dwadzieścia kilometrów bez powodu, tłumacząc sobie, że to dla „zredukowania stresu“ albo „dla zdrowia“, „dla kondycji“.. Taa, na pewno w moim przypadku.. Czuję po prostu tą nieodpartą satysfakcję kiedy widzę na endomondo spalone tyle i tyle kalorii.. W duchu myślę „uff, spaliłam to i to, mogę spokojnie usiąść na kanapie i obejrzeć film. Bez żadnych wyrzutów sumienia, bez stresu, że przytyję“. Fajnie (nie)życie.. 

Uczęszczam na zajęcia, dojeżdżam codziennie z Częstochowy na uczelnię w Katowicach, ale chcę sobie załatwić jak najszybciej akademik. Mam dość tych dwugodzinnych dojazdów, bo to strasznie męczące, nużące, nudne i frustrujące..

Hm, ale muszę przyznać, że chyba dzięki temu skupiłam się na nauce i w zeszłym roku uzyskałam średnią cztery i pół. Od cztery i jeden można złożyć podanie o stypendium naukowe, tak więc uczyniłam i teraz czekam na decyzję z dziekanatu. Lepsze kilka stówek niż nic! Ciekawe czy się uda.

W piątek skończył mi się bilet miesięczny zarówno na pociągi jak i na tramwaje w Częstochowie, więc od dzisiaj kupuję pojedyncze bilety aż do końca października. Przyznam, że trochę się obawiam tej przeprowadzki.. Trochę odzwyczaiłam się od spędzania czasu z ludźmi, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi. Wolę być sama, coś poczytać, pooglądać.. Tak, wiem, to nienormalne, ale tak trudno znaleźć mi wśród najbliższego otoczenia osobę, z którą chciałabym spędzić dłużej niż 15 minut. Zdecydowana większość jest taka.. przeciętna. Nic nie wznosząca do mojego życia. Tak bardzo chciałabym poznać kogoś.. innego, odmiennego.. Nie chcę być sama.

Mentalny potrzask


Jak to jest, że pomimo tego, że ostatnio mam ochotę wyć z bezradności co do mojej przyszłości mimo wszystko zachowuję wewnętrzny.. spokój i pozytywne nastawianie? Bo chcę! Marudzenie i użalanie się nad sobą nic nie da.. a tylko wpędzi w jeszcze większy mentalny potrzask.

Przegadałyśmy z mamą pół nocy. Spontanicznie, tak o wszystkim. A zaczęło się od mojego zagajenia o jej przyszłość bez nas.. Czy nie chciałaby sobie kogoś znaleźć, może przez Internet. Skwitowała to oczywiście swoim mechanizmem obronnym „ale to Ty bardziej powinnaś sobie kogoś znaleźć..“ i wypowiedziane już o wiele póżniej słowa „uciekasz od ludzi“. Ma rację.. Mimo, że tak trudno mi się do tego przyznać, zaprzeczam temu. Całe trzy miesiące spędziłam tak naprawdę izolując się. Tak, nie bójmy się prawdy. Znów skupiłam się na.. sobie. Swoim zaburzeniu, odchyłowi jedzeniowemu. Kontroli jedzenia, ćwiczeniom, spacerom. Dziś przeszłam 15 jutro 25 km. Wiadomo dlaczego. Musiałam (nie chciałam) spalić to, co zjadłam. Najbardziej zadziwiające jest to, że kiedy mama rozmawiała o mnie z M. to on mnie bronił! Myśli, że wszystko ze mną w jak najlepszym porządku. Tłumaczył mnie przed mamą (opowieść z jej raportu), że „nie każdy musi latać co weekend na imprezę. Ania taka nie jest“ i „wiesz jaką ona ma wiedzę, jak świetnie pisze, jakie ma obeznanie w tym/tamtym“. Zamurowało mnie jak to usłyszałam. To takie miłe i pokrzepiające. Aż nie potrafię wyrazić jak bardzo.

Dalej zastanawiam się jak to będzie z moimi dojazdami na uczelnię. Niby już postanowiłam, że tak jak w drugim semestrze będę dojeżdżała z domu pociągiem, ale.. tak naprawdę tego nie chcę. To nie jest kwestia wygody, tylko życia.. Jednocześnie nie chcę też wracać do akademika, te dojazdy stamtąd są podobnie czasochłonne, z tym, że dodatkowo muszę płacić za nocleg i mieszkać w pokoju z nieznajomą osobą. Niby mama powiedziała, że mogę sobie wziąć „jedynkę“, ale.. jak ona to sobie wyobraża? Około czterysta złotych za samo moje mieszkanie, a co z opłaceniem biletów, dojazdami do domu co tydzień lub dwa.. To jest dwukrotność lub nawet trzykrotność dojazdów pociągiem. Jestem skąpa, wszystko dokładnie przeliczam, bo nie chcę być zbyt dużym obciążeniem! I tak „wygarnęła mi“, że nic nie robiłam w wakacje. Zakłuło, ale prawda boli. Po raz kolejny skupiłam się na sferze ed. Jak się od tego odkleić kiedy rygorystyczna kontrola jest nieodłącznym elementem mojego życia..?

Pojawiły się nawet moje obawy dotyczące samych studiów w Katowicach. Mam wrażenie, że tam mnie nic nie czeka.. Marzę o wyjezdzie do większego miasta, do Krakowa, Warszawy. Od zawsze o tym po cichu marzyłam i wciąż marzę. Jedyne co mnie powstrzymuje to fakt, że byłabym zdana zupełnie na samą siebie, zaczynając od nowa, od kompletnego zera. Tutaj, na swoich studiach mam wypracowaną pozycję, znam już tych ludzi, czuję się wśród nich w miarę swobodnie.. Comfort zone? Zacięłam się w swoim poplątaniu.

Skorupka przyzwyczajeń


Zastanawiam się jak to jest na chwilę się zapomnieć.. Wypuścić się ze smyczy przyzwyczajeń i uzależnień od kontroli. Od postrzegania wszystko przez pryzmat kalki zaburzonego obrazu własnego siebie. Przestać się porównywać, analizować. Żyć spotkaniami z przyjaciółmi czy muzyką, koncertami czy pasją odmienną niż ta skupiająca się na sobie. Tak egoistycznie kroczyć każdego dnia.. Czuję, że całą swoją energię inwestuję w siebie. Jak to jest dzielić z kimś dobę, mieszkanie.. w ogóle życie? Słyszałam, że dziecko wszystko zmienia.. ale co jeśli ja nie będę mogła mieć własnego? Jak to jest mieć okres i biust? Spokojne nerwy, zasypianie bez gorączkowego sprawdzania bicia swojego zszarganego serca? Jak to jest nie myśleć po jedzeniu o tym jak tu je spalić..

Tkwię w swojej skorupce przyzwyczajeń. Cały czas chcę utrzymać swoje ciało i umysł na etapie małej dziewczynki.. Nie bójmy się tego określenia. Sam fakt, że tak strasznie boję się przytyć ponad te około trzydzieści sześć kilo. Utrzymują mi się wszystkie główne objawy any, a ja dalej w nich tkwię.. Odmawiam utrzymania wagi ciała ponad minimalną dla danej grupy wiekowej. Eskalacja lęku przed wzrostem wagi albo staniem się grubym.. Brak kolejno przynajmniej trzech menstruacji.. Nieadekwatne postrzeganie obrazu własnego ciała, podczas gdy w rzeczywistości osoba taka ma znaczną niedowagę..

Po co to napisałam? Może żeby sobie po raz kolejny uświadomić, że to, co robię, jak funkcjonuję i zachowuję się nie jest normalne? 

Podczas tych wakacji zawsze po śniadaniu składającym się z kęsów „tego i tamtego“, które codziennie musi mieć podobną, niską kaloryczność idę na długi spacer, zazwyczaj około 8-10 km.. Nie jem po południu i wieczorem. Męczy mnie to.. Założyłam też i prowadzę folder ze zdj, w którym wrzucam screeny i motywujące mnie do zdrowienia teksty z różnych zrodłem m.in blogow. Na YT utworzylam playliste, na ktorej blogerzy mowią swoja wage i wzrost zebym sobie uswiadomila ile normalnie waza ludzie w moim wieku i okolo, zeby poczuc sie lepiej, ze jestem jedna z najchudszych. Czytam angielskie blogi pro recovery, rozne publikacje pomagajace mi naprowadzic sie na wlasciwe tory. Chce byc zdrowa i nie myslec ciagle o wygladzie! Nie chce tych przewalajacych sie przed oczami cyferek na wadze, obrazow ze szpitala, obrazow wychudzonych postaci, kosci, zapadnietych policzkow, wspomnien siebie z najchudszego okresu, tabeli kalorycznych, porownywania swoich jadlospisow z innymi ludzmi, liczenia kalorii z kazdego kęsa, mysleniu o spalaniu kalorii. Czy za duzo zjadlam? A może za malo? Czy zdrowo czy nie? Czy sie zmienilam przez ostatni miesiac? Aaa pomocy!

Może jak zacznie sie kolejny rok akademicki to to się uspokoi, bo w końcu zajmę się czymś konkretnym. Oby. Marzę o swoim własnym świecie spełnionym bez ed. Będę rozwijać swoje pasje, pisanie, wszelkie odłamy zapędów dziennikarskich, zainteresowania blogosferą.. Dam radę, nie dam się stłamsić. Dopóki walczę, jestem zwycięzcą. Jestem silna i znajdę swoje szczęście. 

Kto walczy z demonami, musi uważać, aby nie stać się jednym z nich


Ponownie odpuściłam swoją pasję twórczo-pisarską. (Tak, znów nad tym ubolewam). Dlaczego? Bo robiłam to głównie wtedy, gdy czułam, że tylko tutaj mogę być sobą. (Teraz udało mi się znaleźć także inne formy odskoczni) Przelać cały swój żal na zlepki wyrazowe, wyżyć się i tym samym sprawić, że choć troszkę mi ulży. Tak było. Tak zawsze się działo. Dlatego bywały intensywniejsze okresy mojej twórczości i długie miesiące milczenia. Zajmowałam się sesją, wychodzeniem z domu, spacerami, często po prostu.. innymi ludźmi. Mniej skupiałam się na sobie. A może doskonale to sobie wmówiłam i nawet jeśli tak nie było to starałam się żebym tak właśnie myślała. Swoją drogą, dlaczego tak nad tym ubolewam? Wszak o wiele lepiej, że nie pisałam na siłę „bo zawsze pisałam regularnie, więc muszę tak robić do końca życia“.  Po co? Piszę wtedy, kiedy czuję taką potrzebę. Nie będę przecież pisała o tym, że uczyłam się do egzaminu, rozmawiałam z ludźmi z roku o wszystkim i niczym, czytałam książkę, rozmyślałam o niebieskich migdałach gapiąc się przez okno, obserwowałam ludzi czy słuchałam muzyki. To wydaje mi się takie prozaiczne i powszednie. Ważne są dla mnie odrębne i swoiście osobliwe przemyślenia czy działania...

Przeżyłam drugą sesję na studiach. Na jedenaście przedmiotów mam same piątki! Oprócz dwóch przedmiotów, z których są czwóreczki. Mimo to jestem zadowolona. Skupiłam się na nauce i to dało wymierne efekty, których nawet się nie spodziewałam. Pochłonął mnie edukacyjny wir, jak to zwykle bywa podczas intensywnego okresu wszelkich egzaminów. Oby mój zapał nie minął w najbliższych latach edukacji. Dalej wierzę, że ma to sens i że moja ciężka praca i trud włożony w przygotowania na zajęcia popłaci. Dzięki temu mam cel, jakiś głębszy sens wykraczający poza sferę wyglądu.

Chciałabym tylko przestać przeglądać swoje zdjęcia z najchudszego okresu. Przestać porównywać się z innymi ludźmi. To do niczego nie zmierza. Chciałabym móc wrzucić swoje normalne zdjęcie do Internetu, jak robi to znaczna większość moich znajomych. Gdzieś mnie do tego ciągnie. Chciałabym mieć taki wirtualny pamiętnik zdjęciowy.

Dalej bardzo mocno wierzę w podróże dookoła świata. Chciałabym zostać dziennikarką, która robi reportaże z rozmaitych zakątków świata. Tak bardzo tego pragnę. Osiągnę to, tylko muszę jeszcze znaleźć sposób.

Na początek muszę pokonać swoje demony perfekcji w kontekście zaburzeń postrzegania siebie. Walczę. Na swój sposób. Ściągam metamorfozy ludzi, jak wyglądali w dzieciństwie, a jak wyglądają teraz żeby dać do zrozumienia swojej zachwianej psychice, że nie mogę całe życie wyglądać jak dziewczynka przed okresem dojrzewania. To nie jest normalne. Mam dwadzieścia lat. Nie mogę utrzymywać bardzo niskiej wagi cały czas. Nie na tym polega życie!

Chcę zrozumieć dlaczego wciąż podtrzymuję swoje zaburzone zachowania, których jestem świadoma. Zaczęłam autoteratpię i w związku z tym wypożyczyłam książkę: „Terapia poznawczo-behawioralna i zaburzenia odżywiania“ - Christopher G. Fairburn ; tł. Magdalena Stec i zaczęłam ją czytać. Jestem pod wrażeniem, jak bardzo utożsamiam się z większością spostrzeżeń i stwierdzeń. Jak bardzo nie jest wyjątkowe moje myślenie i postrzeganie świata w sferze ed. (Piszę jak paralita, ale chcę naturalnie przekazać to co czuję bez zbytniego udoskonalania swoich spontanicznych myśli)

Czas, który przepełniony jest pustą przestrzenią niczym niezaplanowaną jest dla mnie zabójczy. To wtedy budzą się moje demony. Uaktualniają i pochłaniają mnie bez reszty. Nie dam się. Pomagam mojemu zdrowemu rozsądkowi w niewkroczenie w ciemne zakamarki autodestrukcji. Przeglądam zdrowe portale i zajmuje się niekulinarnymi odsłonami moich zainteresowań. Przynajmniej się staram. Różnie mi to wychodzi, ale jest lepiej niż gorzej. Skupiam się na pozytywach, bo tylko to trzyma mnie w ryzach. Poza tym pokrzepiający jest fakt, że wzbudzam całkiem spore zainteresowanie u płci przeciwnej. To miłe kiedy na ulicy zaczepiają Cię ludzie prawiąc komplementy czy nawet gwiżdżąc. Ostatnio nawet obcokrajowiec spytał się „cześć, mówisz po angielsku?“ Udałam, że nie, bo wydawał się podejrzany i nie w moim typie.. Nadal czekam na mój ideał :D Jeszcze mam czas, nic na siłę. Nie jestem na tyle zdesperowana żeby brać co się nawinie. Znam swoją wartość, a co! Mam pozytywne nastawianie. Nie każdy znajduje swoją drugą połowę w liceum czy nawet wcześniej. Nie załamuję się i prę do przodu! Jestem silną osobistością. Zawsze tak było i będzie!


„Nietzsche mawiał, że kto walczy z demonami, musi uważać, aby nie stać się jednym z nich. Jak walczę? Skutecznie. Zabijam je pięknem świata, zakładam im kajdanki od razu bez bawienia się w chowanego. Moje demony chowają się widząc ciepło, miłość, czując wsparcie dawane przez moich bliskich. Za to rosną w siłę widząc, że się poddaję, że pozwalam im przejąć kontrolę nad swoim nastrojem. Żywią się samotnością, bólem, łzami, bezradnością, kłótniami, przygnębieniem i stresem. Skutecznie odcinam im dopływ powietrza pokonując swoje lęki, starając się żyć dając dobro innym.“

Zastój spowodowany zaprzestaniem roztrząsania uzależnienia


Zaniechałam swą wypracowywaną przez lata pasje. Swoje miejsce ukojenia, wylewu wszelkich żali, frustracji i podniet. Nie chciałam pastwić się nad swoją boleścią w nieskończoność. Mimo tego trudne, kryzysowe momenty wracają i trzymają się mocniej niż bywało. Ostatnio zauważyłam, że moja wewnętrzna autodestrukcyjna bestia co jakiś czas znajduje sobie pewną osobę w moim otoczeniu, która ma się stać kimś nakręcającym mnie na nieustanną kontrolę. W gimnazjum była to M., w liceum K., a teraz, na studiach K2 O. Nic się nie zmieniło w tej kwestii. Kilka spojrzeń, gestów, słów wymierzonych z ich strony w moim kierunku tkwią w mojej pamięci, percepcji całymi dniami. Głośno, przeraźliwie intensywnie dudnią w moich skroniach. Daj mi żyć, błagam. Było tak dobrze.

Mój zastój twórczy był spowodowany po prostu życiem, a nie ciągłym roztrząsaniem swojego uzależnienia. Często spotykałam się z ludźmi, wychodziłam, rozmawiałam, spędzałam czas. Mimo tego nadchodzi taki okres co jakiś czas, że mam ochotę zamknąć się w domu i udawac, ze nie istnieję. Dalej pragnę bliskiej osoby. Często jestem zaczepiana przez osobników płci przeciwnej, podrywana, zagadywana. Ostatnio podczas strajku górników nieopodal Placu Sejmu Śląskiego podczas wędrówki na uczelnię na zajęcia pewien nieznajomy stanął przede mną mówąc: „Z Panią bym się ożenił“. Hm, ok, sympatycznie. Szkoda tylko, że nic nigdy z tego nie wynika. Poza tym z nim i tak bym nie miała zamiaru się spotkać. Kilka miesięcy temu podobną sytuację miałam w pociągu, z tym, że „mój natrętny prześladowca“ wetknął mi do rąk karteczkę ze swoimi namiarami, prosząc (błagając wręcz) o kontakt. Otworzyłam ją, spojrzałam i rzuciłam gdzieś w kąt. Kompletnie nie mój typ. Nie będę z nikim na siłę, jeśli nie czuję „tego czegoś“. Często próbuję na szereg różnych sposobów odciągnąć swoje myślenie od ed. Rzadko mi się to udaję, ale staram się i nie tracę nadziei, bo życie mam tylko jedno, jakkolwiek naiwnie to zabrzmi. Muszę sama sprowadzać się na drogę życia, a nie egzystowania w hermetycznym świecie iluzji kontroli!