Piekielna potyczka przeplatana.. życiem?


W piątek udałam się z mamą na wizytę u psychiatry w Poradni, z dr Poraj, która jest także ordynatorką tej placówki. Na początku Mama pokazała jej moje badania ze składem ciała, razem z wagą. Lekarka spojrzała na mnie i spytała mnie ile ważę.. (Widziałam w jej oczach przerażenie..) Od razu pomyślałam: „Przecież masz napisane na kartce przed sobą!” (Ja nie znałam dokładnej cyfry, bo przecież nawet w gabinecie psychodietetyczki powiedziałam, że nie chcę znać tej liczby. Ona nie naciskała). Przemilczałam to.. Wypytywała mnie co robię w życiu, co robiłam. Po krótce miałam opowiedzieć o tym co takiego się zadziało, że zgłaszam się o pomoc. (Może strach przed niespodziewaną śmiercią?!) Ponownie po krótce opowiedziałam ją. Ciągle coś zapisywała, nawet w momentach kiedy nie mówiłam zbyt wiele.. Ordynatorka po obliczeniu mojego bmi stwierdziła, że nie może mi dać żadnego psychoterapeuty, bo mam je o wiele za niskie. Wypisa tylko skierowanie do szpitala do Krakowa albo na wewnętrzny w Częstochowie. Mama się popłakała.. Już chciała mnie zawozić.. Na szczęście potem stwierdziła, że to przemyśli.. że znajdziemy inne rozwiązanie. Wiem jak wygląda leczenie szpitalne i traktuje je jako ostateczność. Jestem zdeterminowana i nie poddam się bez walki. Za wiele już przeszłam. Zbyt wiele wycierpiałam żeby teraz po prostu wejść na tą drogę desperacji. Po wyjściu z gabinetu udałyśmy się wspólnie na kawę w Galerii J., bo taki był plan od początku dnia. Pochodziłyśmy po sklepach i na chwilę zapomniałyśmy o tym piekle.. 

Wróciłyśmy do domu po zakupach. Boję się, ale wiem, że strach jest darmowy. To odwaga kosztuje.. Nie poddam się. Boję się szpitala, przeżyłam ten koszmar, dlatego zmuszam się jak mogę.. Ten strach przed kaloriami.. Lęk przed przybraniem na wadze.. Tak, naprawdę ciągle nie mogę zaakceptować faktu, że moja waga musi wzrosnąć, bo jest tragicznie niska. Boję się śmierci, boję się zasłabnięcia, boję się tego, że moje narządy wewnętrzne, serce nagle nie wytrzyma tego skrajnego niedożywienia, ale ta przyjemność płynąca z głodowania, to zamiłowanie do głodowego odlotu tak głęboko się we mnie zakorzeniły.. Tak intensywnie kuszą.. Tak mocno wryłam sobie myślenie: „im mniej jedzenia tym lepiej” że trudno mi się przestawić. Sama wciąż nie rozumiem dlaczego tak bardzo uzależniłam się od chorobliwego zmniejszania ilości pokarmu.. Dlaczego zawsze w to uciekałam.. Te skłonności do autodestrukcji stanowią pożądanie, które tylko czeka aż pojawi się moment zwątpienia, zagubienia..

W sobotę rano (wstałam około czwartej, bo Mama miała na czwartą coś Polskiego Busa) sama musiałam.. zjeść posiłek. Udało mi się, ale potem zadzwoniłam do mamy z płaczem, że mam ogromne wyrzuty sumienia.. Uspokoiła mnie, ale do samego wyjścia trzęsły mi się ręce i nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Co zrobiła że mną ta choroba?! Zabrała spokój, zabrała mi zdrowie psychiczne i fizyczne. Dlatego będę z nią walczyć i nie mogę się poddać, bo chcę zaznać w końcu spokoju! Wolności od tych obsesyjnych myśli! 

Spędziłyśmy cudne dwa dni w Toruniu razem z K. Udało nam się zaliczyć dwie kulturalne miejscówki jakimi były Muzeum Historii Torunia i Muzeum Orientu.. Oczywiście wyjazd zdominowało nerwowe napięcie spowodowane wizytą w M., a wczoraj w R.O. Po zjedzeniu czułam dumę. Czułam, że jestem silniejsza niż ta podstępna k.. która siedzi w mojej głowie i nie chcę wyjść, ale w momencie spaceru w stronę dworca głównego (około 16:00 miałam pociąg powrotny do Częstochowy) poleciały mi łzy.. a potem lawina łez, której nie mogłam opanować.. Zaczęłam płakać, bo zaczęłam kompulsywnie analizować spożyte kalorie, tak bardzo trudne do oszacowania.. Nie wiedziałam co tak naprawdę kryło się w dodatkach.. Skąd mogłam wiedzieć jakie dokładnie składniki były w podanych produktach? Na dodatek strasznie rozbolał mnie brzuch. Dwie nospy wzięte w dwugodzinnych odstępach czasowych nie dały rady uśmierzyć tego cierpienia. Zwijałam się z bólu w pociągu aż do ok. 19:00.. Siedziałam obok bardzo otyłej Pani, która niechlujnie pałaszowała słodycze.. Przez to nie wypiłam zaplanowanego napoju.. Wiedziałam, że muszę to zrobić, ale ogarnął mnie paraliżujący strach przed staniem się taką osobą jak Pani obok.. Nie pomogły przekonywania samej siebie, że mam realne zagrożenie życia. Spojrzałam na odbicie w szybie pociagu i zobaczyłam pyzate policzki.. Obłęd! Położona noga na nodze wydała się jakby większa.. Brzuch spuchnął mi z bólu. Stał się wzdęty. Spotęgowany lęk sparaliżował mnie przez parę godzin. Wyszłam na chwilę do toalety aby ochłonąć. Przemyłam twarz zimną wodą. Wiedziałam, że do końca trasy zostało kilka ładnych godzin. Nie chciałam szlochać przy ludziach. Nałożyłam słuchawki i w kółko słuchałam tych samych piosenek. Tylko tych pozytywnych, z którymi mam najlepsze wspomnienia. Nie dopuszczałam do siebie melancholijnych dźwięków, które wzmagały we mnie poczucie beznadzieji..

Mama po powrocie (jechałyśmy oddzielnie. Miały powrotnego Polskiego Busa ok.godz po mnie) około dziesiątej wieczorem od razu na wejściu spytała mnie czy wypiłam napój.. Po prostu to przemilczalam.. Bardzo się zdenerwowała i powiedziała, że mam się szykować do szpitala.. Do Ochojca albo do wewnętrznego w Częstochowie (w jej podsłuchanej rozmowie telefonicznej z M. usłyszałam jak to mówiła). Po chwili jednak stwierdziła (także usłyszałam to w tej rozmowie), że daje mi czas do czwartku, bo wtedy mam kontrolna wizytę u psychodietetyczki.. Dziś się obudziłam i cisza, nie wiem co dalej.. Przez ostatnie dwa tygodnie mama mnie kontrolowala rano. Pilnowała co i ile jem, ale tym razem wstałam wcześniej, około piątej, więc sama wszystko przygotowalam. Walcze o swoją przyszłość.. Przez silny stres i nerwy miałam problem z przełykaniem, ale po mału dałam radę. Coraz mocniej do mnie docierała wizja szpitala dlatego zmuszam się do jedzenia jak tylko mogę.. Staram się tak obsesyjnie też nie trzymać tego planu żywienia. Obawiałam się zespołu ponownego odżywienia, ktore moze sie skończyć śmiercią. Przy wadze dwudziestu kilka kg należy być niesamowicie ostrożnym. Tym bardziej, że robię to sama. Nie ma obok mnie w domu lekarza czuwającego nade mną..

Ania, ludzie jedzą. Tak są skonstruowani. Mogłabyś przestać tak to analizować, bo życie przeleci Ci przez palce.. (Tym bardziej, że anoreksja nie jest czymś co sprawia, że jesteś wyjątkowa. Głodowanie z własnej woli to „śmiertelny sposób na życie”. Zaburzenie psychiczne.. Samoudręczenie. Masochizm. Mechanizm tej paranoi (oraz dowód na to, że osoby dotknięte tym przerażającym obłędem nie są „wybrańcami/nadczłowiekami”, jak często postrzegają się anorektyczki..) krótko i zwięźle ukazuje pewien stary, ale wciąż aktualny wywiad z dr n.med. i psychiatrą - klik)

Mama przyszła do kuchni kilka minut przed wyjściem do pracy, pocałowała mnie w czoło i powiedziała, że widzimy się ok 10.30. Już myślałam, że powie coś w stylu „Mam już tego dość! Jak nie chcesz jeść to nie jedz. Zawożę Cię do szpitala!” . Na szczęście tak się nie stało. Co nie zmienia faktu, że całe moje życie jest „na ostrzu noża”. Zobaczymy jak to dalej będzie. Muszę się zaprzeć i zrobić wszystko żeby nie wylądować na oddziale. W domu mam spokój, wsparcie rodziny. Anka, doceń to i odganiaj te myśli! Zobacz do czego one Cię doprowadziłīy. Nie chcę tak spędzić życia! Mam nadzieję, że uda nam się załatwić wizytę u ABM. w Katowicach. Dr P. ją polecił, a poza tym kojarzę bardzo dobrze tą psycholog! Czytałam jej publikacje i książki. Po cichu chciałam się z nią skontaktować już jakiś czas temu.. ale wiadomo, ciągle nie byłam gotowa, ciągle to oddalałam w czasie, ciągle „może jutro”. Tak. To jutro nigdy by nie nadeszło. Na szczęście w porę zaczęłam działać.. ale jestem świadoma tego, że gdyby nie naciski mamy już by mnie tu nie było. Po prostu zagłodziłabym się na smierć. Muszę się podjąć psychoterapii i zacząć walczyć z tą chorobą. Pracować nad sobą. Pracować nad tym aby mieć przyszłość i żeby nie przegrać życia.