Ruina iluzji kontroli

Pierwszy raz od wielu, wielu lat (mogłabym nawet pokusić się o stwierdzenie - od dziesięciu lat) przekraczam granice stref swojego komfortu. Dlaczego jestem o tym tak przekonana? Pomimo tego, że tak bardzo pragnę pogrążać się w autodestrukcyjnej rozkoszy głodowego haju - przełamuję się i podążam za planem od Pani Ady. Nie jest lekko. Nie wiem jakie dzisiaj będą tego efekty. Maszyna nie kłamie. Tylko czy mój organizm się nie buntuje i pomimo tego, że się staram, okaże się, że on nie chce już współpracować? Przecież ostatnio wszystko wskazywało na to, że wszystko idzie w dobrym kierunku.. Ostatnio, na dniach pojawiły się pierwsze objawy zdrowienia (anorexia recovery process) tj.zatrzymanie wody w organizmie, obrzęki stóp i kostek (tzw.edema - water retention that causes swelling usually around the ankles). Początkowo mama się zaniepokoiła, już wydzwaniała po rodzinie, która pracuje w służbie zdrowia czy to przypadkiem nie zaburzona praca nerek.. Może przestały pracować? Może to objawy zespołu ponownego odżywienia (tzw.refeeding syndrome - a syndrome consisting of metabolic disturbances that occur as a result of reinstitution of nutrition to patients who are starved, severely malnourished or metabolically stressed due to severe illness). Czytałam, że to bardzo niebezpieczne dla zdrowia. Nieodpowiednie postępowanie dietetyczne może skończyć się nagłym zgonem.. Spotyka ludzi skrajnie niedożywionych, którzy przez bardzo długo głodowali np.to zjawisko było obserwowane u ludzi wyniszczonych po Auschwitz).

Walczę z wewnętrznym pociągiem do samounicestwienia głodowego i mówię to z pełną świadomością. Inaczej nie wyłabym po posiłku. Każdy kęs jest dla mnie wyzwaniem, nie będę zwodzić, że jest inaczej. Tak długo nie czułam sytości w brzuchu.. Wręcz jej nienawidziłam. Tak długo odnajdywałam przyjemność (nie oszukujmy się, dalej w podświadomości mam ochotę znów to praktykować) w uczuciu głodowego wiercenia dziury wiertarka w brzuchu. Skłaniania się wręcz z bólu. Nie chcę drążyć, nie chcę pielęgnować czy gloryfikować stanu anorektycznego haju, ale otwarcie mówię - czerpałam z tego abstrakcyjnie niewyobrażalną przyjemność. Jednocześnie wmawiałam sobie, że nad tym panuję. Tak, oczywiście. Przez tą kontrolę i panowanie niemalże uszłam z życiem. Dalej balansuje na krawędzi. Przecież zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji. Dlatego żyję w strachu, dlatego nie mogę zaznać spokojnego snu. Dlatego rozpoczynam terapię w najbliższy poniedziałek. Nie chcę robić sobie z życia piekła, ale już wiem, nauczona doświadczeniem lat ubiegłych, że za długo w tym tkwię żeby samemu pięknie wyzdrowieć. Nie istnieje prosty przepis na wyzdrowienie z zaburzeń odżywiania. Moje mechanizmy reakcji, odreagowywania na sytuacje trudne, stresowe są jednoznaczne - głód. Muszę i bardzo chcę nauczyć się innych, bo mój organizm dłużej tego nie wytrzyma. Zaczęłam walczyć, ale długa droga przede mną. Nie będę tutaj przesadnie się ekscytować i nagle wyznawać, że cudownie ozdrowiałam, bo zaczęłam po mału walczyć z demonami autodestrukcji. Nie. Każdego dnia jest coraz trudniej, bo one krzyczą coraz głośniej "tak Ci było z nami dobrze. Nic nie czułaś. Nie myślałaś. Nie było Ci przykro, nie cieszyłaś się. Żyłaś w zawieszeniu, w świecie wyobraźni, w swoim własnym świecie. Bez zmartwień, bez konfrontacji z rzeczywistością, z problemami. Czy nie jest tak.. łatwiej? Uciec? Po co się męczyć? Po co walczyć?" - tak, to głosy, które słyszę nieustannie. Po co walczyć? A może po to żeby zaznać prawdziwego szczęścia? W końcu po to jest życie? Odnaleźć to, co sprawia mi prawdziwą radość, dzielić się nią z innymi, pomagać innym, być wzorem, być z siebie dumnym i z uśmiechem na ustach wstawać rano. (np.bez obawy o nagły zgon w wyniku niedożywienia). Chcieć zostawić coś po sobie. Pokazać, że można wyjść nawet z największego g.. bagna!